Ksiądz Alfons Schulz

Ksiądz Alfons Schulz i wytyczanie granicy polsko‑niemieckiej w Konarzynach
Krzysztof Tyborski, Andrzej Szutowicz

Ks. Alfons Schulz
(fot. w zbiorach
Franciszka Modrzejewskiego)
Ksiądz
Ksiądz Alfons Wacław Schulz (urodzony 5 marca 1872 roku w Tymawie pod Gniewem, w powiecie Kwidzyn, zmarł 25 czerwca 1940 roku w Sztutowie) zasłynął jako działacz narodowy na Pomorzu i senator II RP. Był synem gospodarza Jakuba i Marii z Binerowskich. Rodzice posiadali gospodarstwo, które zapewniało byt rodzinie i kształcenie dzieci. Alfons Wacław naukę rozpoczął w szkole powszechnej w Gniewie od 13 kwietnia 1880 roku, uczył się w progimnazjum biskupim Collegium Marianum w Pelplinie, następnie w 1890 roku rozpoczął naukę w gimnazjum klasycznym
w Starogardzie, gdzie w 1893 roku zdał maturę. Rok później wstąpił do Seminarium Duchownego w Pelplinie. Święcenia kapłańskie otrzymał 27 marca 1898 roku (miał wówczas 26 lat). Swoją posługę kapłańską sprawował głównie na Kaszubach i Kociewiu. Nim został proboszczem, był księdzem w kilku parafiach: Oliwie, Starych Szkotach, Gdańsku i Chełmnie. W 1900 roku wikariusz znalazł się w Kartuzach, potem trafił także do Wejherowa, gdzie posługiwał dwa lata. Następną parafią był Lipusz. Jego proboszczem był działacz społeczny, ksiądz Michał Żyłła, który udzielał się także w pracach miejscowego zarządu Kółka Rolniczego. Wędrówka po licznych parafiach przywiodła
go 14 października 1902 roku do parafii pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela w Chojnicach, w której proboszczem był ksiądz Leon Boenig. Tu rozwinęły się przed nim nowe perspektywy, związane nie tylko z pracą duszpasterską. Wykorzystując zdobyte doświadczenie, czynnie uczestniczył w pracach polskich organizacji społeczno‑kulturalnych. Już od 1897 roku należał do Towarzystwa Naukowego w Toruniu, a od 1905 roku do Stowarzyszenia „Straż”. Była to organizacja założona przez grupę działaczy narodowych w Poznaniu, która za pomocą legalnych środków miała za zadanie występować w obronie interesów polskiej ludności w Prusach. Ksiądz Schulz działał także na niwie szerzenia oświaty, popularyzował wśród najuboższych polskie książki i czasopisma. W dniu 2 lipca 1906 roku został proboszczem w Konarzynach.
Konarzyński proboszcz, polityk i społecznik
Jako proboszcz nie był apolityczny. W tym czasie ważną rolę w uświadamianiu i wychowaniu patriotycznym Polaków na Pomorzu spełniał, istniejący od 1862 roku, Komitet Wyborczy Prowincjonalny na Prusy Królewskie, Warmię, Mazury i Pomorze Polskie (KWP) z siedzibą w Grudziądzu. Podlegały mu, wyłaniane w wyborach powiatowych, Komitety Powiatowe oraz Komitety Okręgowe. Miały one również za zadanie prowadzić działalność na rzecz Polaków kandydujących do przedstawicielstw wybieralnych (nie tylko pruskich). W 1907 roku konarzyński proboszcz został wybrany powiatowym delegatem wyborczym do KWP (uzyskał 1809 głosów). W 1909 roku, dzięki doświadczeniom z Lipusza, założył w parafii Kółko Rolnicze i kierował nim. W 1912 roku został prezesem człuchowskiego Komitetu Powiatowego, z ramienia którego powtórnie został delegatem do KWP (głosowało na niego 1749 wyborców). W tym też roku wybrano go prezesem Związku Kół Śpiewaczych na okręg czerski, był także powiatowym prezesem Towarzystwa Czytelni Ludowych (1916–1918). W listopadzie 1918 roku Niemcy ostatecznie przegrali wojnę. Na ziemiach dawnego zaboru pruskiego nastąpiło gwałtowne ożywienie polskości, także w powiecie człuchowskim. Na przełomie lat 1918/1919 rozwinął się na Pomorzu ruch Rad Ludowych, opowiadających się wyraźnie za przynależnością do Polski. Dnia 14 listopada 1918 roku tymczasowy Komisariat Naczelnej Rady Ludowej (NRL) w Poznaniu, jako zalążek władz polskich na obszarze ziem zaboru pruskiego, wydał odezwę w sprawie przeprowadzenia wyborów delegatów do Polskiego Sejmu Dzielnicowego. Wybory te odbyły się w dniach od 16 listopada do 1 grudnia 1918 roku w niezwykłym pośpiechu, głównie na wiecach, a głosowano na przygotowane uprzednio
listy kandydatów. Nie dziwi więc fakt, że, mający już pewien dorobek narodowo‑społeczny ksiądz Schulz, został na jednym z takich wieców (24 listopada) wybrany delegatem. Wspomniany Sejm Dzielnicowy odbył się w dniach 3–5 grudnia w Poznaniu. Proboszcz konarzyński, jak odnotowano,
był delegatem powiatu człuchowskiego i złotowskiego. Dr M. Fryda w swoim opracowaniu o człuchowskiej Radzie Ludowej podał, że do Poznania nie dotarli inni wybrani w swoich parafiach delegaci, tj. Augustyn Lew Kiedrowski – reprezentant Brzeźna i Borowego Młyna, ksiądz Leon Reimer i Jan Ziółtowski z Borzyszkowych. Jednak historyk J. Wałdoch, powołując się na Dziennik Polskiego Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu z grudnia 1918 roku (s. 114), podaje, że z powiatu człuchowskiego, oprócz księdza Schulza, delegatami do Polskiego Sejmu Dzielnicowego byli Leon (Lew?) Kiedrowski oraz Jan Żółtowski. Należy uznać, że doktor Fryda ma rację i ksiądz Schulz pojechał do Poznania sam. Na sejmie radzono także nad przyszłością Pomorza, którego los był uzależniony od decyzji konferencji pokojowej w Wersalu. W tym okresie spontanicznie powstawały wiejskie, miejskie i powiatowe Rady Ludowe. W rejonie Gochów na zorganizowanych
wiecach ukształtowały się trzy Rady Ludowe, które najprawdopodobniej dla bezpieczeństwa przybrały status rad parafialnych. Były to Rady Ludowe parafii: konarzyńskiej, borzyszkowskiej i brzeźnińsko‑borowiackiej. Dzień po powrocie z obrad Sejmu Dzielnicowego ksiądz Schulz, głosami
członków tych rad, 6 grudnia 1918 roku został przewodniczącym utworzonej tego dnia Rady Ludowej na powiat człuchowski z siedzibą w Konarzynach. Zastępcą został ksiądz Leon Reimer z Borzyszkowych, sekretarzem nauczyciel z Brzeźna Władysław Rompa, kasjerem Augustyn Lew Kiedrowski z Brzeźna. Od tej chwili głównym przedstawicielem regionu Gochów był
ksiądz Schulz. Sejmu Dzielnicowego nie rozwiązano, lecz nigdy już nie został zwołany. Jego autorytet przeszedł na Komisariat Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu. Na mocy ustaleń Polskiego Sejmu Dzielnicowego z dniem 13 grudnia 1918 roku rozpoczął pracę Podkomisariat Naczelnej Rady
Ludowej na Prusy Królewskie, Warmię i Mazury w Gdańsku, na czele którego stanął Stefan Łaszewski (od 20 października 1919 roku wojewoda pomorski), jego zastępcą z tytułem podkomisarza został dr Józef Wybicki – od 1919 roku komisarz na teren Pomorza. Od tej pory ksiądz Schulz (a w razie jego nieobecności Władysław Rompa) korespondował ze wspomnianym
podkomisariatem w Gdańsku, uznając go za organ nadrzędny. W dniu 30 grudnia 1918 roku ksiądz Schulz, jako prezes Rady Powiatowej, sporządził wykaz członków poszczególnych rad. W Radzie Ludowej Parafii Konarzyny zasiadali również: Gospodarek, Ciesiołka, Dykier, Jeszka Józef (lub Reszka), Olik Józef, Ostrowski, Mayer Jan, Mayer Alex, Schultz Tomasz, Dupik Adolf i NN o imieniu Michał. W radzie parafii Borowe (Borowy Młyn): proboszcz ksiądz Bernard Gończ, Jan Skiba, Franz Rudnik, Kapiszka, Marcin Fryda, Fr. Ryngwelski, Jan Zieliński, Józef (?) Fryda, Kruza, Reszka, Gliszczyński i Anna Rudnik. Do Rady Ludowej w parafii Brzeźno należeli: ksiądz Władysław Rygielski, Augustyn Lew Kiedrowski, Rompa, Jan Spiczak, Hoppe, Gliszczyński, Karpiński, Wincenty Zmuda Trzebiatowski, Franc Gliszczyński, Józef Domach, Jan Myszka. Natomiast w parafii Borzyszkowy członkami rady byli: ksiądz Władysław Reimer, Władysław
Lipiński, Franciszek Ginter, Wojciech Lemańczyk, Leon Ossowski, Edward Lessmann (lub Lesman), Max Lubiński (lub Gubiński), Jan Borzyszkowski. Ksiądz Schulz w tym samym piśmie informował, że wiece patriotyczne odbyły się w Borzyszkowach (1 i 22 grudnia), Brzeźnie (1 grudnia) i Konarzynach (24 listopada i 22 grudnia). Przypuszczać należy, że wiece, które odbyły się przed 6 grudnia 1918 roku, zawiązały oficjalnie struktury Rad Ludowych na tym terenie. Tak było w Brzeźnie w dniu 1 grudnia 1918 roku, gdzie wiec odbył się wspólnie z parafią Borowy Młyn, której przewodniczył ksiądz proboszcz Bernard Gończ. Na podstawie podjętej przez Naczelną Radę Ludową uchwałę Komisariat Rady Ludowej w Poznaniu obwieścił w dniu 8 stycznia 1919 roku o pełnym przejęciu władzy cywilnej i wojskowej na wyzwolonych przez powstańców wielkopolskich terenach. Na konsekwencje takich uchwał nie trzeba było długo czekać. Na Pomorzu
państwo niemieckie wciąż trzymało się mocno. Podkomisariat w Gdańsku szybko przerwał legalną działalność i przez pewien czas działał w konspiracji. Nie uniknięto represji. Tak było też w Konarzynach
Aresztowanie i uwolnienie
W dniu 15 stycznia 1919 roku do Konarzyn przybył sędzia z Człuchowa z dwoma policjantami w celu dokonania rewizji plebanii. Szukano głównie broni i amunicji. Sprawdzono nie tylko pomieszczenia zajmowane przez księdza Schulza, ale także mieszkanie wikariusza Anastazego
Kurowskiego, który w tym czasie przebywał w kurorcie leczniczym. Ledwo jedna rewizja się skończyła, do Konarzyn o godzinie 16.00 przybyli w tym samym celu przedstawiciele niemieckiej rady żołnierskiej z Czarnego (Hamersztyn). Farsę przerwał miejscowy policjant, oznajmiając, że rewizja się już wcześniej odbyła. Nie był to jednak koniec. Ta sama delegacja przybyła ponownie do Konarzyn 24 godziny później w celu sprawdzenia podziemi kościoła. Dokonano tego w obecności księdza Schulza i dwóch członków Rady Parafialnej. Próbowano nawet otworzyć znajdujące się tam grobowce. Jednak po wielu próbach czynności tych zaniechano. Z plebanii zabrano dokumenty zawierające listy nazwisk osób składających się na tzw. podatek narodowy (zbierany zgodnie z decyzją Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu z grudnia 1918 roku) i drogę krzyżową. Zatrzymano natomiast kolektora o nazwisku Ciesiołka, który według żołnierza powiedział, iż zbiera składki
na Wojsko Polskie. Został on przewieziony do Czarnego. Dziesięć dni potem, 25 stycznia 1919 roku, policja niemiecka, pod zarzutem zdrady stanu, aresztowała księdza Schulza. Dwa dni po aresztowaniu ksiądz Szydzik poinformował o tym podkomisarza NRL – dyrektora Wybickiego, zwracając się do niego z pytaniem, czy można w tej sprawie coś zrobić. Ksiądz uwięziony został w Człuchowie, gdzie przebywał w areszcie sądowym. Jego obrony podjął się działacz niepodległościowy z Chojnic, Feliks Kopicki. W sprawie jego uwolnienia interweniowały skutecznie liczne organizacje polskie, w tym Rada Żołnierzy Polaków w Gdańsku. Walka o uwolnienie Schulza
trwała przez dwa miesiące do 24 marca 1919 roku, kiedy to władze uznały, że nie było podstaw jego aresztowania i wypuściły go na wolność. Na wiadomość o zwolnieniu cenionego i ogólnie lubianego proboszcza parafianie konarzyńscy zorganizowali specjalną sztafetę powozów i przywieźli go do domu. Z tej okazji wydano okolicznościową ulotkę podkreślającą radość z uwolnienia księdza oraz bezzasadność oskarżeń w stosunku do Polaków. Istnieje też inna wersja uwolnienia księdza. Stało się to za sprawą Straży Ludowej (formacja samoobrony). Zorganizowali ją w Konarzynkach mający
doświadczenie frontowe Bernard Tyborski, Dykier z Dzięgla, u którego zmagazynowano broń dostarczoną z Chojnic, drogą przez Chojniczki, Swornegacie i Wielkie Zanie. Miał tego dokonać niezawodny B. Tyborski. Inspiratorem powstania formacji straży był oczywiście ksiądz Schulz. Należeli do niej bracia Myszkowie z Konarzynek, Józef i Bernard Tyborscy. Strażą dowodził, z błogosławieństwem księdza, niejaki Storma z Jarant. Gdy pobyt księdza w więzieniu przedłużał się, dziesięciu uzbrojonych strażników miało najechać na areszt w Człuchowie. Tam jakoby zmusili profosa do otwarcia celi, w której siedział ksiądz. Uwolniony wraz ze swoimi strażnikami powrócił do Konarzyn. Tu na skraju wsi księdza oczekiwali parafianie z chorągwiami kościelnymi. Po krótkim
powitaniu wszyscy udali się procesją do kościoła, gdzie ksiądz odprawił mszę świętą dziękczynną i wygłosił patriotyczne kazanie. Niemcy jednak nie rezygnowali. Pewnego razu żołnierze Grenzschuzu
z Sąpolna zrobili najazd na Konarzyny, by pojmać księdza. Popełnili błąd, gdyż na krótko zatrzymali się na przysłowiowy kieliszek w karczmie Landmessera. W porę ostrzeżony kapłan uciekł do Konarzynek, gdzie zatrzymał się w obejściu Tyborskich. Józef Tyborski zawiózł go do Chojnic,
skąd przywiózł innego księdza, który przez pewien czas zastępował konarzyńskiego
proboszcza. Nikt z parafian nie wiedział, gdzie ksiądz Schulz wówczas przebywał.
Walka o granicę
W połowie maja 1919 roku gruchnęła wiadomość, że powiat człuchowski ma pozostać w rękach niemieckich, a sprawcą zamieszania była regionalna gazeta „Kreis‑Blatt für den Schlochaer Kreis”. Przedstawiła wizję przebiegu granicy między Polską a Niemcami. Była ona bardzo niekorzystna dla Gochów. Wywołało to wybuch niezadowolenia, więc postanowiono działać. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy było to koordynowane przez księdza Schulza (niestety brak na to dowodu). Rady
Ludowe z Konarzyn i z Borowego Młyna, działając niezależnie od siebie, wyznaczyły swoich delegatów, którzy nawiązali kontakt z przedstawicielem Podkomisariatu Rady Ludowej w Gdańsku, dr. Józefem Wybickim. Wkrótce sytuacja się wyjaśniła. Okazało się, że w przygotowywanym traktacie pokojowym Konarzyny, Brzeźno i Borowy Młyn znalazły się po stronie polskiej. Po podpisaniu traktatu wersalskiego (28 czerwca 1919 roku) rozpoczęły się przygotowywania do wytyczania granicy. Od połowy 1919 roku działała Międzynarodowa Komisja Graniczna w Poznaniu. W jej składzie funkcjonowała podkomisja do spraw Prus Zachodnich kierowana przez
Wiktora Kulerskiego (zastępca Aleksander Majkowski). Jej zadaniem było wytyczenie granicy państwowej na Pomorzu. Miała ona prawo do zastosowania 6-kilometrowej korekty od wytyczonej już linii granicznej. W sierpniu 1919 roku wznowił legalną działalność Podkomisariat Naczelnej Rady Ludowej na Prusy Królewskie, Warmię i Mazury w Gdańsku. Zgodnie z traktatem linia, która będzie oznaczona na miejscu, pozostawi następujące miejscowości Polsce: Konarzyny, Kiełpin, Brzeźno a Niemcom następujące miejscowości: Sąpolno, Nowawieś, Szteinfort (Trzyniec), Pietrzykowo: stamtąd ku wschodowi granicą Pomorza aż do zetknięcia się z granicą pomiędzy
powiatami (Kreisami) chojnickim i człuchowskim. Dnia 25 listopada 1919 roku podpisano z Niemcami porozumienie, które obejmowało etapowy harmonogram przejęcia Pomorza przez Polskę. Zadanie to powierzono Frontowi Pomorskiemu, którego dowódcą został gen. Józef Haller. Przejmowanie pomorskich terenów traktatowych rozpoczęto 17 stycznia 1920 roku, tj. siedem dni po ratyfikacji traktatu wersalskiego przez Niemcy. Dnia 21 stycznia gen. Józef Haller wydał odezwę do mieszkańców Pomorza, w której obwieścił: Po blisko 150 latach niewoli nadeszła chwila wyzwolenia – wkraczające Wojsko Polskie dokonuje przyłączenia tych ziem do państwa polskiego. Jako wódz armii, której przypadło w udziale szczęście dokonania tego uroczystego i historycznego aktu, witam was przepełnionym radością sercem. Oddał także hołd mieszkańcom tej ziemi za ich niezłomność, hart ducha, wielkie cnoty obywatelskie, wytrwałość w twardej narodowej służbie. W składzie Frontu Pomorskiego były jednostki wielkopolskie i sformowane we Francji, te ostatnie nie tak dawno
przybyły do kraju. Ze względu na błękitne mundury zwano ich „błękitną armią” lub od imienia twórcy – hallerczykami. Gdy wojsko Hallera zbliżało się do Chojnic, ksiądz Schulz kazał się zawieźć do miasta. W drodze powrotnej jechał saniami drogą Chojnice – Bytów, która, tak jak Ciecholewy, była w tym czasie po stronie niemieckiej. W Ciecholewach był posterunek Grenzschutzu. Na moście
przez Brdę, z polecenia Straży Ludowej, stali Polacy – Bernard Tyborski, Wojciech Myszka. Gdy usłyszeli odgłos dzwonków, domyślili się, że nadjeżdża ksiądz. Kiedy sanie minęły posterunek niemiecki w Ciecholewach, strażnik niemiecki wystrzelił w stronę księdza. Czy był to strzał ostrzegawczy? Trudno dziś powiedzieć. Faktem jest, że nikomu nic się nie stało, a ksiądz zajechał do Konarzynek. W Konarzynach pojawili się, wciąż czyhający na niego, funkcjonariusze Grenzschutzu z Sąpolna. Gdy do Konarzyn dotarła wieść, że w Swornegaciach są już błękitni polscy żołnierze, ksiądz poprosił B. Tyborskiego, by po nich tam pojechał i zawiózł do Konarzyn. Tak też się stało. Następnego dnia, gdy wierni byli w kościele, 20-osobowy pododdział jazdy hallerczyków dotarł z wysłannikiem księdza pod Konarzyny. Żołnierze zostawili konie na skraju wsi, po czym ze Strażą Ludową z zaskoczenia zaatakowali pododdział Grenzschutzu. Obyło się bez strzałów i ofiar. Jedynie Józef Tyborski w stosunku do jednego ociągającego się niemieckiego żołnierza użył kolby. Zaskoczeni Niemcy poddali się i rozbrojeni wrócili do Sąpolna. Gdy nadeszła reszta błękitnego wojska, zorganizowano na ich cześć huczną zabawę. Niestety, w okresie późniejszym nie udało się uniknąć pewnych incydentów, o czym ogólnikowo wspomina zachowana kronika szkoły w Kiełpinie6. Na początku 1920 roku tutejsza okolica została objęta przez wojsko polskie, które mieszkało między innymi w szkole. W tym czasie skradziono wszystkie akta, książki i przybory naukowe. Ściany mieszkania i klasy, piece, zamki od drzwi, okna poniszczono. Jak napisano w Kronice szkoły w Kiełpinie: Posowa (czyli borowiacki sufit) w stajni i niejedne belki w stodole i ustępach wyrwane i spalone.
Wojna palikowa w Konarzynach
W lutym 1920 roku ksiądz Schulz wszedł w skład komisji granicznej w Chojnicach. W dniu 16 lutego 1920 roku do Konarzyn zjechał, nieznany dziś z nazwiska, przedstawiciel starosty chojnickiego. Spotkał się tu z księdzem Schulzem i w jego obecności przeprowadził z miejscowej plebanii rozmowę telefoniczną z proboszczem Borowego Młyna, księdzem Gończem. Przekazał mu pełnomocnictwa reprezentowania starosty na odcinku róg jeziora Gwiazdy do granicy bytowskiej na północ od wsi Łąkie. Po tej rozmowie ksiądz Schulz udał się z wysłannikiem na drogę Sąpolno – Konarzyny, gdzie o godzinie 10.00 przybyła wojskowa komisja dowodzona przez porucznika
Rozkosza i komisja niemiecka ze starostą człuchowskim (dr Heisieck?). Z pomocą mierniczego rozpoczęto tyczenie granicy, która miała mieć formę linii tymczasowej. Odbywało to się w otoczeniu tłumu mieszkańców tych stron (przeważali Polacy). Zaraz po przystąpieniu do wytyczania doszło do
nieporozumień z Niemcami, gdyż ci chcieli wytyczać linie demarkacyjną wzdłuż granicy administracyjnej lub gospodarstw. Strona polska z księdzem Schulzem zaprotestowała przeciw temu. W związku z tym przerwano tyczenie do czasu uzyskania przez podporucznika Rozkosza jasnych rozkazów. Odpowiedź, jaką uzyskał, była konkretna: tyczenie trzeba bezwzględnie kontynuować, co nastąpiło około godziny 15.00. Trudno dziś powiedzieć, jakie przesłanki kierowały księdzem Schulzem i wysłannikiem, gdyż obaj upierali się, by linię tyczyć wzdłuż już wyznaczonej na mapie, nie patrząc na kwestie własnościowe czy regionalne. W konsekwencji okazało się, że pod względem terytorialnym, podział wypadł korzystnie dla Niemców. Zauważył to zgromadzony lud, który przy wytyczaniu granicy był stale obecny i „przesuwał się” razem z komisją aż za Kiełpin w kierunku boru. Nie mógł się on pogodzić z faktem, iż ziemie, ledwo co uzyskane, będą niemieckie. Nie
pomogły tłumaczenia, że linia demarkacyjna jest tymczasowa, gdy napięcie sięgnęło zenitu, zdenerwowani miejscowi rzucili się na Niemców (ponoć byli tam także niemieccy żołnierze) i Wojsko Polskie. Co ciekawe, niezadowolenie okazywali także Niemcy, którzy przeczuwali, że taka linia może przysporzyć im wielu trudności, dlatego godzili się na jej przesunięcie na zachód. Okazało
się, że nic zrobić nie można, gdyż przebieg linii był wynikiem podpisanego polsko‑niemieckiego
układu. Sytuacja stała się napięta, zgromadzony tłum naparł na żołnierzy obu nacji. Aby atmosferę rozładować, ksiądz Schulz, ryzykując własnym bezpieczeństwem, użył swego autorytetu, przekonując o tymczasowości rozwiązania. Wątpliwości pozostały, strona niemiecka przekonana była, że tyczy granicę państwową. Równolegle z wydarzeniami w Konarzynach doszło do groźnego incydentu w Borowym Młynie, padły tam strzały ostrzegawcze, a tyczenie linii demarkacyjnej wstrzymano. Delegacja Rady Ludowej pojechała do starosty chojnickiego. Był nim ziemianin,
inżynier budowy mostów, Stanisław Sikorski. Formalnie komisarycznym starostą został on 31 stycznia 1920 roku. Zaopatrzona przez niego w stosowne dokumenty delegacja udała się do, kierowanej przez francuskiego generała Dupont, Międzynarodowej Komisji Granicznej w Toruniu. Tam sprawą zajął się Wiktor Kulerski. W wyniku tych działań na Gochy w maju 1920 roku
przybyli przedstawiciele komisji, którzy przyjechali wpierw do Konarzyn, na ich czele miał stać generał o nieznanym nazwisku (źródło: Wspomnienia Franciszka Gospodarka zawarte w artykule Wytyczano granice, „Głos Kaszeb” nr 33/1998). Jak głosi niepisana wieść, generał ten popijał wieczorami mocne trunki, a cała międzynarodowa ekipa mieszkała w dworku państwa Scheunemannów w Konarzynach (Kornlage7). Mimo rozweselonego generała wytyczenie granicy na odcinku Konarzyny‑Kornlage przebiegło sprawnie. Na innych odcinkach trwały jednak przepychanki, a Michał Dykier z Jonek (powstaniec wielkopolski i uczestnik wojny polsko‑bolszewickiej)
sam zabrał się za wbijanie palików. Dykier  do Jonek trafił, gdyż kupił tu ponad 100-hektarowe gospodarstwo. Mówi się, że na Gochach zjawił się sam gen. Dupont. Według ustnych przekazów, gdy jego samochód dotarł do Upiłki, uradowani Kaszubi usadowili go w odświętnie wystrojonym powozie. Tym powozem miał generał uroczyście, wśród wiwatów, wjechać do Borowego Młyna. W rejonie Borowego Młyna do Polski przyłączono wsie Wierzchocina, Brzozowo i trzy leśnictwa, tj. Stary Most, Kobyle Góry i Wieczywno, łącznie 150 oddziałów lasu. Do Polski przeszły także całe łąki Rosochy. Natomiast w rejonie Konarzyn Polsce przyznano Żychce, Ciecholewy oraz połacie lasów po zachodniej i wschodniej stronie szosy Chojnie – Bytów. Konarzyny znalazły się na rubieżach Polski, tuż obok granicy z Niemcami, lecz droga z Konarzyn do Chojnic biegła 5 km przez terytorium Niemiec. Ostatecznie granica polsko‑niemiecka została „odepchnięta” miejscami o ponad 10 kilometrów na zachód. Bez wątpienia na Gochach odniesiono sukces. Historycy są zgodni, że ksiądz Schulz odegrał w tym procesie czołową rolę, a do odcinka konarzyńskiego, przyczynił się do włączenia w granice Polski kilku wiosek, w tym Ciecholewy i Żychce oraz szosę wiodącą do Chojnic.
Problem przywództwa
Analiza tego okresu działalności księdza Schulza każe przypuszczać, że był on głównym organizatorem protestów Kaszubów na Gochach i fakt zorganizowania w Konarzynach 24 listopada 1918 roku pierwszego wiecu nie był przypadkowy, dopiero po nim zaprotestowały Borzyszkowy i Brzeźno. O przywództwie Schulza świadczą również jego sprawozdania wysyłane za cały region do Gdańska. Niemcy także widzieli w Schulzu niebezpiecznego lidera, stąd starali się go przynajmniej zneutralizować. Nastąpiło to w czasie nasilonych walk powstańczych w Wielkopolsce.
Doświadczenia zdobyte w czasie protestów społecznych końca 1918 roku spowodowały, że zdecydowano się je powtórzyć podczas tyczenia granicy. Polscy żołnierze osłaniający to działanie, wykazali się obojętnością, co nasiliło wściekłość Kaszubów. Wojnę palikową rozegrano dwiema
bitwami, jedną stoczono w rejonie Konarzyn, a drugą nad jeziorem Gwiazdy w okolicy Borowego Młyna. Ostateczne zwycięstwo księdza Gończy okazało się bardziej spektakularne niż sukces księdza Schulza. Miało też lepszych piewców, którzy konarzyński przypadek wysłali w zapomnienie.
Wojnę palikową można porównać do wojny Prus z napoleońską Francją w 1806 roku i stoczonych dwóch bitew pod Jeną i Auerstedt, w których to sukces marszałka Davout przyćmił zwycięstwo cesarza Napoleona. Jednak po zakończeniu wojny w 1807 roku to nie marszałek, a cesarz negocjował
pokój. Tak też było w wojnie palikowej – po bitwach przebieg granicy negocjował ksiądz Schulz, a nie ksiądz Gończa. Czas przywrócić wiedzę o przywódczej roli księdza Schulza w wojnie
palikowej.
Proboszcz, dziekan, senator
Ksiądz Schulz od 1921 roku wykonywał obowiązki wicedziekana, a od 1924 roku do 1931 roku dziekana dekanatu chojnickiego, delegata biskupiego i wizytatora nauki religii w szkołach powszechnych. Ksiądz w 1922 roku próbował swoich sił w wyborach do Sejmu I kadencji. Kandydował z ramienia Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej, który powstał
16 sierpnia 1922 roku jako koalicja wyborcza czterech innych partii. Był także kandydatem na okręg grudziądzki z listy nr 8, jednak nie udało mu się zdobyć wystarczającej liczby głosów. Wchodząc w skład Sejmiku Powiatowego w Chojnicach, został wybrany do Pomorskiej Izby Rolniczej, gdzie w latach 1924–1929 zasiadał w Komisji Szkolnej, a 3 czerwca 1929 roku wybrany został radcą tej Izby. Podczas wizyty w Chojnicach w 1924 roku Prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego, ksiądz Schulz wzruszającym przemówieniem powitał głowę państwa. W swej mowie wskazał szczególnie na silne przywiązanie ludu kaszubskiego do polskości. Dodał, że ludność ta otoczona jest z trzech stron morzem niemieckim, a wskutek braku komunikacji odcięta od reszty kraju. Zainicjował
w 1924 roku powstanie lokalnego oddziału Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. W 1926 roku założył w Konarzynach Towarzystwo Robotników. Należał także do zarządu powiatowego Pomorskiego Towarzystwa Rolniczego w Tczewie, któremu przewodniczył. W grudniu 1928 roku uczestniczył w diecezjalnym synodzie w Pelplinie. W 1929 roku zasiadał w radzie nadzorczej „Dziennika Sanacyjnego”, a rok później roku został przewodniczącym obywatelskiego komitetu letniskowego w Charzykowach. W latach 1930–1935 był senatorem RP III kadencji z ramienia
Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (BBWR). Kandydowanie z listy nr 1 BBWR naraziło go na ostrą krytykę prasy narodowej związanej ze Stronnictwem Narodowym. Endecki „Dziennik Pomorski” relacjonując spotkanie BBWR w Starogardzie odnotował fragmenty z wypowiedzi
ksiądz dziekana A. Schulza do wyborców: Za Niemiec byliśmy prześladowani, a przeciw temu jest Marszałek Piłsudski i jemu zawdzięczamy, że jesteśmy wolni (…); rządzący, a Piłsudski szczególnie, a prawie że jedynie, starają się o utrzymanie polskości na Pomorzu. (…) Piłsudski jest człowiekiem
opatrznościowym i o niepojętym rozumie, jest katolikiem (…). Schulz w swoich parlamentarnych wystąpieniach bronił interesów Pomorza. Ostro wystąpił przeciw, jego zdaniem, niesprawiedliwym i nierównomiernym obciążeniom podatkowym dla Pomorza. Charakterystycznym jego wystąpieniem w tej spawie było przemówienie wygłoszone w Senacie dnia 6 marca 1931 roku. Odnotowała je na swoich łamach „Gazeta Gdańska” (z 1931 roku, Nr 55), pisząc:
(…) Ks. sen. Schulz, kreśląc obszerne dzieje historyczne naszej dzielnicy i przywiązanie
jej do macierzy, apeluje o bliższe poznanie ludu pomorskiego, jego duszy
i charakteru. Lud ten był, jest i pozostanie zawsze polskim. Mówca zwraca się z apelem,
aby wspomagać go w walce o polskość. Lud pomorski zachował w sercach swoich
to przywiązanie do Ojczyzny, pomimo wszystkich wysiłków wrogów i dał mu wyraz,
kiedy wybiła odpowiednia chwila. Kto widział entuzjazm, z jakim lud ten witał
wkraczające wojska polskie, kto widział jego ofiarność zarówno wtedy, jak i wówczas,
gdy chodziło o obronę przed nawałą bolszewicką, ten nie mógłby mieć najmniejszych
wątpliwości o odwiecznej polskości tej ziemi. Lud ten ma swoje odrębne właściwości
i cechy i mówca prosi, aby w poczynaniach Rządu cechy te były uwzględnione.
Dowodem polskości tego ludu są i ostatnie wybory, z których wyszli sami Polacy i ani
jednego Niemca. Jeśli zagranicą twierdzą niektórzy, że Pomorze jest ziemią niemiecką,
to czemuż tych Niemców tu nie ma? Nie ma ich tutaj, bo nie ma ich na tej ziemi, która
odniemczyła się niesłychanie szybko, bo był to tylko zewnętrzny pokost, który ludność
natychmiast starła (oklaski)… Następnie mówca prosi Rząd, aby zwrócił uwagę na
należyty rozkład ciężarów podatkowych na Pomorzu, na działalność komisji szacunkowych,
na przeciążenie świadczeniami socjalnymi, aby nie przenosić tak często
urzędników, którzy już się zżyli z miejscowym ludem i poznali lokalne stosunki, gdyż
chodzi tu o ciągłość pracy. Apeluje również o uwzględnienie miejscowej ludności przy
parcelacji, aby nie dawać defetystom argumentu, że pomija się tę ludność, a osadza
sprowadzonych tylko osadników. Wspomniał również mówca o tym, iż straszono
Pomorzan, że Rząd prowadzi walkę z Kościołem i ten moment przyniósł dużo szkody,
bo niektóre czynniki ogłupiały w ten sposób naszych ludzi. – Mówca wyraża również
głęboki żal do opozycji z powodu jej wystąpień przeciw Wojewodzie Pomorskiemu,
który chodź przyszedł z innej dzielnicy, zżył się już z krajem i z ludnością i stara
się dla niej na wszystkich polach. Mówca wyraża też Wojewodzie najserdeczniejsze
podziękowanie za wszystko, co uczynił dla Pomorza i jego ludu (oklaski). Kończy
wreszcie apelem do wszystkich odcieni naszej umysłowości, abyśmy przynajmniej
na Pomorzu dali spokój wszelkim rozgrywkom politycznym, pomni na to, że na tę
dzielnicę czyha odwieczny nieprzyjaciel (huczne oklaski). Przemówienie ks. senatora
Schulza kilkakrotnie nagrodziła izba senacka żywiołowymi oklaskami (…).
Nagonka prasowa i konflikt w Towarzystwie Rolniczym
We wrześniu 1931 roku ksiądz Schulz został przeniesiony na probostwo w Subkowach koło Tczewa. Ataki na niego trwały dalej. Na przykład, w jednej z gazet ksiądz doktor Franciszek Liss napisał: Nie jestem tak naiwny, jak ksiądz Schulz, który mniema, że kto ma obraz Matki Boskiej na ścianie,
to jest i dobrym katolikiem. Dobitnym przykładem ośmieszania księdza Schulza jest notatka zamieszczona w gazecie „Słowo Pomorskie” z 22 czerwca 1932 roku. Wynika z niej, że w czwartek 18 czerwca w Starogardzie działacze BBWR zorganizowali „wiec sanacyjny”. W dużej świetlicy „Sokoła” zebrali się członkowie BBWR-u, przybyli też członkowie i zwolennicy Obozu
Narodowego, Obozu Wielkiej Polski Romana Dmowskiego i gen. Hallera. Wśród nich panowała napięta atmosfera, ponieważ, jak podała gazeta: sanacja przejadła się już wszystkim. Spotkanie otworzył prezes powiatowy BBWR-u Gaszkowski, następnie oddał głos senatorowi, księdzu Alfonsowi Schulzowi. Ksiądz, zachwalając ówczesne rządy, prowokował obecnych narodowców
do krzykliwych manifestów. W przemówieniu szeroko rozwodził się nad ustrojem szkolnictwa. Przekonywał, że rząd Marszałka jest bardzo pracowity i uporządkował wiele ustaw. W dalszej części chwalił wiceministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego, księdza Bronisława Żongołłowicza. Zdenerwowani „narodowcy” zaczęli reagować okrzykami, gwizdami
i wrzawą. Jako następny przemawiać miał poseł BBWR-u o nieznanym nazwisku, lecz z uwagi (jak odnotowano) na stan upojenia alkoholowego zastąpił go nauczyciel z Tczewa, pan Szlęzak. Groźne zachowanie konkurencyjnych organizacji przerwało to przemówienie i konieczna była interwencja
policji. Przestraszeni senatorowie w popłochu uciekli, zostawiając swoje kapelusze i okulary. Gdzie indziej napisano, że społeczeństwo nie ma zaufania do sanacji i poczyna już głośno żądać, żeby ci, co przez 6 lat rządzić nie potrafili, jak najprędzej odeszli. Innym razem do gazety „Pielgrzym” w 1932 roku napisał niejaki Franciszek Lenkowski: (…) Ostatnio donosiły pisemka sanacyjne drukowane
u p. Kmiecikowskiego w Starogardzie w dn. 19 czerwca „Imponujące wiece BBWR w Gniewie i Opaleniu”. Czytając to sprawozdanie, powiedzieliśmy sobie: ci sanatorzy to naprawdę biedni, czy to im imponuje, że ich bzdurów nikt słuchać nie chciał i ks. senator Schulz uciekł tak szybko, że swojego kolegę sanacyjnego w Opaleniu zostawił? (…) My opaleniacy wiemy, że sanacja w ostatnim czasie przypuściła jakby szturm na Opalenie, aby je zdobyć, urządzała zebrania przy pomocy starosty, ks. senatora Schulza i miejscowego ks. proboszcza Rapiora i sądzili, że wszystko im pójdzie gładko. Tymczasem opaleniacy nie dali się nawrócić na wiarę sanacyjną ani przez p. starostę ani przez ks. Schulza (…). W „Pielgrzymie” nr 77 z 1932 roku jeden z dziennikarzy w artykule dodał, że podczas wiecu w Opaleniu ksiądz Schulz wreszcie się przekonał, że społeczeństwo już nie da się bałamucić. Kolejny prasowy atak pojawił się w „Pielgrzymie” 1932 roku, nr 80: Pelplin. Był czy nie był? Pisaliśmy w zeszłym numerze o sprawozdaniu „Gazety Polskiej” z Warszawy o wiecu Be Be w Pelplinie, na którym miano «wynieść na rękach» referata X. sen. Schulza z Subków. Informowano nas przeto, że X. Schulza w ogóle na tym wiecu nie było. Obecnie stwierdzają inni, że X. Schulz był na wiecu. Podzielone te zdania świadczą najlepiej, jak mało znaczyła się obecność X. Schulza na wiecu Be Be w Pelplinie. Wierzymy już tym, którzy twierdzą, że był rzeczywiście; to „wynoszenie na rękach” przez uczestników wiecu jednak jest i pozostanie bujaniem sanacyjnym. Prócz pracy w Senacie, ksiądz udzielał się w sferze rolniczej. Nadal działał w Polskim Towarzystwie Rolniczym; jako znany i szanowany prezes Kółka Rolniczego z Konarzyn został powiatowym prezesem Pomorskiego Towarzystwa Rolniczego (PTR). Z biegiem czasu jednak polityczne zgrzyty, jakie coraz częściej pojawiały się w strukturach Towarzystwa, skłoniły go do rezygnacji z funkcji prezesa. Dnia 27 kwietnia 1933 roku w Tczewie odbyło się powiatowe zebranie PTR, na którym dokonano wyboru nowego zarządu i prezesa. Został nim poprzez głosowanie członków zarządu ksiądz Schulz. Otrzymał 18 głosów, a jego rywal Ciążyński 14, jeden głos był tzw. białą kartką. Chwilę później Schulz zrezygnował z funkcji prezesa i opuścił zebranie. Powodem tej decyzji było niepodjęcie przez PTR czterech rezolucji, które wcześniej ksiądz zaproponował. Pierwsza mówiła, że wybór zarządu
w Toruniu jest nielegalny, druga dotyczyła wstrzymania opłat na rzecz PTR w Toruniu, trzecia – o wyborze nowych struktur powiatowych, czwarta wzywała zarząd wojewódzki do zwołania zebrania walnego. Rezolucje przepadły w głosowaniu, na ponad 200 uprawnionych w głosowaniu tylko 23 było za księdzem Schulzem. Funkcję kierowania Towarzystwem objąć musiał jego zastępca i rywal, wspomniany już pan Ciążyński. Mało tego, ksiądz Schulz, opuszczając zebranie ze starostą Muchniewskim, natychmiast zwołał inne, na którym założył nową organizację pod nazwą „Związek Kółek Rolniczych Powiatu Tczewskiego” (45 członków). Było to jednoznaczne z rezygnacją z członkostwa w PTR. W związku z tym, 22 maja 1933 roku, toruński prezes PTR, Jan Donimirski, zwrócił się w liście do księdza Schulza z prośbą o następującej treści: (…) Jakkolwiek w ciągu odbytego poza zebraniem wyborczem Walnego Powiatowego Zebrania miałże rzekomo Ksiądz Senator oświadczyć, że urząd Prezesa składa, to jednakże w imię zachowania legalnego postępowania w łonie organizacji jestem zniewolony wezwać i zarazem uprzejmie prosić Księdza Senatora do pełnienia obowiązków Prezesa Powiatowego PTR do chwili ewentualnego złożenia
swej rezygnacji, wobec kompetentnego ciała wyborczego (…). Powodem „uprzejmej prośby” J. Donimirskiego był fakt zbliżającego się walnego zgromadzenia PTR w Toruniu (7 czerwca 1933 roku), którego obrady zakłócić mogła decyzja o rezygnacji księdza Schulza. Ponadto Donimirski poprosił, aby ksiądz Schulz nadal dzielił się swoim doświadczeniem i, mimo wszystko, wypełnił swój obowiązek, jakim miało być zwołanie na walne zebranie w Toruniu wszystkich
prezesów Kółek Rolniczych, które są mu podległe. Reakcja Schulza była natychmiastowa, bo już 24 maja wysłał polecenia do wszystkich prezesów Kółek Rolniczych powiatu tczewskiego, nakazując im obecność w Toruniu. Nie wspominał przy tym o incydentach oraz nie zdradził kolejnych działań
związanych z wystąpieniem ze struktur PTR. W wyniku wytworzonej sytuacji na księdza Schulza spadła fala krytyki. Oskarżono go, że z premedytacją dążył do rozpadu PTR, a sanacyjne dobro było ważniejsze niż rolnicze. Po zakończeniu kadencji w Senacie rozstał się z polityką. Po śmierci
Piłsudskiego (12 maja 1935 roku) BBWR uległ rozpadowi i został rozwiązany 30 października 1935 roku. Próbą kontynuacji BBWR był Obóz Zjednoczenia Narodowego, do którego ksiądz Schulz nie przystąpił. Także rzadko pojawiały się o nim artykuły w prasie. Skupił się na działalności duszpasterskiej. Dużym problemem po objęciu parafii w Subkowach było znalezienie odpowiedniego
organisty, o czym świadczą prasowe ogłoszenia proponujące tę posadę. Docelowo ksiądz Schulz sprostał i temu. W 1936 roku przyczynił się do budowy organistówki.
Męczeństwo
Wybuch wojny niemal od razu przyniósł represje. Już w dniu 9 (lub 14) września 1939 roku został aresztowany przez Niemców, wkrótce zwolniono go i ponownie aresztowano 29 lutego 1940 roku. Co do pierwszego aresztowania istnieją pewne wątpliwości, gdyż R. Szwoch wskazał, że zgodnie z zapiskami w księdze kościelnej ksiądz Schulz pochował w dniu 14 września 1939 roku pięciomiesięcznego syna Edwarda Cybulskiego, co cytuje w przypisach Jacek Wałdoch z Uniwersytetu Gdańskiego. Zasugerował on także, iż ksiądz był początkowo przetrzymywany
w obozie jenieckim w Nowym Porcie w Gdańsku, skąd trafił do obozu koncentracyjnego w Stutthofie (nr obozowy 1021)11. Obóz był wówczas w „stanie rozruchowym”. Więźniowie z grupy księdza Schulza byli głównie działaczami niepodległościowymi Pomorza. Istnieje niesprawdzona plotka, że ksiądz był namawiany do przyjęcia narodowości niemieckiej, głównie dlatego, że nosił niemieckie nazwisko. Warunki obozowe były fatalne, dokuczało przejmujące zimno. Woda była zanieczyszczona, nic więc dziwnego, że ksiądz Schulz zachorował, w wyniku czego trafił do
szpitala obozowego. Razem z nim trafił tam ksiądz kanonik Jan Rydlewicz, proboszcz z Lipna. W obozie stosowano perfidne metody mordowania niektórych chorych, tzw. „kąpiele”. Metody „kąpieli” były różne, w zależności od choroby. Gruźlików trzymano parę godzin na dużym mrozie, po czym polewano na przemian raz zimną, raz gorącą wodą. Ci, którzy chorowali na biegunkę, byli topieni, najczęściej przez zanurzenie w wannie i przytrzymywanie pod wodą głowy. Czasami bezpośrednio wkładano choremu do ust wąż i odkręcano wodę, dusząc go w ten sposób. Dnia 25 czerwca 1940 roku metodą „kąpieli” zamordowano księdza Alfonsa Schulza. Ksiądz został pochowany na cmentarzu w Gdańsku‑Zaspie. W marcu 1946 roku zwłoki ekshumowano i przeniesiono na cmentarz parafialny w Subkowach. Ksiądz posiadał liczne odznaczenia, w tym m.in. Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski i Srebrny Krzyż Zasługi oraz odznakę honorową Krzyż Organizacji Wojskowej Pomorza. W 1922 roku otrzymał krzyż zasługi i dyplom Polskiej Organizacji Wojskowej. W 1926 roku ksiądz Alfons Schulz odznaczony został Srebrnym Krzyżem Zasługi za działalność w obszarze oświaty na Pomorzu. Krzyż Zasługi początkowo był najwyższym odznaczeniem dla osób cywilnych, które, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, wyróżniły się w pracy dla kraju i społeczeństwa, spełniając czyny wychodzące poza zakres ich codziennych obowiązków. Odznaczenie w dniu jubileuszu Polskiego Towarzystwa Naukowego przyznał wojewoda pomorski – Stanisław Wachowiak.

Na podstawie książki "Konarzyny. Nadgraniczna twierdza polskości". Krzysztof Tyborski, Andrzej Szutowicz.

Komentarze

Popularne posty