Grenzschutz i Straż Ludowa

http://poznan.wikia.com
Mimo że Wielka Wojna zakończyła się, lokalne walki trwały dalej. Niemiecka,
paramilitarna organizacja o nazwie Grenzschutz, stacjonująca
w pobliskim Sąpolnie, dawała się we znaki. Grasowały też niemieckie bandy
złodziei. Często członkami tych grup byli młodzi ludzie zwerbowani z oddziałów
Grentzschutzu. Przez Polaków nazywani byli „szuce”. W marcu 1919 roku
w nocy z piątku na sobotę banda taka napadła na rodzinę Friedów w Nierostowie.
O tym zdarzeniu napisano w „Gazecie Gdańskiej” z 7 marca 1919 roku:
Około godziny 20 do zabudowań zbliżyła się kilkuosobowa grupa Niemców. W tym
czasie w domu Państwa Friedów przebywali: właściciel i jego żona, sześcio i szesnastoletni
ich synowie, zamężna ich córka, której mąż w tym czasie przebywał w pracy w Berlinie oraz dwie najmłodsze ich córki. Pan Friede dla bezpieczeństwa wziął strzelbę
i stanął przy oknie. W pewnym momencie przez okno wpadły wystrzelone kule z niemieckiego
rewolweru. Jeden z bandytów zawołał: „Wollt ihr Hunde raus!” i wrzucono
kilka granatów raniąc pana Friede, dwóch jego synów i zamężną córkę. Oblężenie trwało
do 5 rano, bandyci oddali na ślepo 50 strzałów i wrzucili 5 granatów. Rabusie, myśląc że
wszystkich zamordowali, weszli do domu. Zastali jednak żyjących jeszcze mieszkańców,
wyciągnęli ich spod łóżek, gdzie się ukryli i kopiąc ich, wołali: „das Aas ist tot”. Zaczęli
torturować właściciela, ażeby wydobyć informację gdzie ukrył pieniądze. W tym czasie
żonie Pana Friede udało się uciec po pomoc. Jednak, jeden z bandytów zauważył ucieczkę,
wybiegł za nią i wołając: „Lass die Frau nichte raus" strzelił w jej kierunku raniąc
ją w brzuch. Kobiecie pod osłoną nocy i dzięki bliskości gęstego lasu udało się dobiec do
sąsiada, który mieszkał kilometr dalej. Tymaczasem rabusie przeszukali mieszkanie i zabrali
15 marek Panu Friede i 1000 marek jego zamężnej córce. Następnie uciekli. Pomoc
nadeszła za późno. Przywołany lekarz i ksiądz nie zdążyli do żony Pana Friedy, która
zmarła od postrzału. Od poniesionych ran najgorszy stan był szesnastoletniego syna.
Źródło nie podaje czy przeżył. Jego młodszy brat mimo odniesionych ran, dzięki szybkiej
interwencji lekarza przeżył. Dwie najmłodsze córki uniknęły urazów, dzięki temu, że
dobrze schowały się pod łóżkiem. Zaalarmowany żandarm również szybko przybył na
miejsce rozboju. Stwierdził, że ślady bandytów prowadzą przez las do następnej wioski.
Jeden z nich zostawił gruby kij nasadzony żelazną rurką. Dzięki zeznaniom ofiar stwierdził,
że napad dokonali członkowie „szucu”, dziewczynki wyraźnie widziały niemieckie
wojskowe spodnie swych oprawców. Dom i pokoje przedstawiały nadzwyczaj smutny
widok. W ścianach tkwiło pełno kul, sprzęt domowy poszarpany od granatów i wszędzie
pierza z rozerwanych pierzyn.
By bronić się przed Grenzschutzem w Konarzynach powołano Straż
Ludową. Powstała z inicjatywy księdza Alfonsa Schulza, Jana Dykiera
z Dzięgla i Franciszka Tyborskiego z Konarzynek. Oddział, tzw. Samoobrona
Straż Ludowa tworzyli: dowódca pan Storma z Jarant, członkowie: młodzi
bracia Myszkowie i Tyborscy. Dziesięcioosobowy oddział trwale zapadł
w pamięci mieszkańcom, dzięki słynnej akcji przywiezienia księdza Schulza
z aresztu w Człuchowie.
Wspomnienia Bernarda Tyborskiego zapisane w księdze Geneologia rodziny
Tyborskich z Konarzynek Konstantego Tyborskiego, dokładnie obrazują
ten temat:
Był to rok 1919 ksiądz Schulz przebywał w areszcie kilka tygodni. Mój ojciec
Franciszek i Jan Dykier, którzy należeli do Rady Kościelnej oraz 10 uzbrojonychmężczyzn ze Straży Ludowej zajechali po niego do Człuchowa. Tam zmusili strażnika
do otworzenia celi, w której siedział aresztant. Zabrali go i pojechali z nim do
Konarzyn. Tu na skraju wsi koło krzyża oczekiwali parafianie z chorągwiami kościelnymi.
Gdy nadjechali wszyscy w procesji udali się do kościoła na nabożeństwo
dziękczynne połączone z kazaniem księdza Szchulza.
Kilka tygodni później stacjonujący żołnierze niemieccy w Sąpolnie spotkali się
w karczmie u pana Lendmessera w Konarzynach. Mówili, że znowu jadą po księdza,
aby Go aresztować. Użyli słów „Jedziemy po polskiego króla". Właściciel karczmy
wysłał swojego pracownika by uprzedził Schulza. Ksiądz ukrył się u Tyborskich
w Konarzynkach. Stamtąd Józef Tyborski z Zielonej Chociny zawiózł Go do Chojnic
przez Swornegacie, a w zastępstwo przywiózł wikarego z Chojnic. Traktat Wersalski
wszedł w życie, a wojsko Hallera zaczęło zajmować Pomorze w ustalonych traktatem
granicach. Gdy zbliżało się już do Chojnic, ks. Szchulz odkazał woźnicy przyjechać
po niego. W drodze z Chojnic do Konarzyn jechali saniami szosą przydzieloną
Niemcom. Posterunek Grenzschutzu znajdował się w Ciecholewach. Brda stanowiła
granicę. Na moście stali na posterunku z ramienia straży ludowej Bernard Tyborski
i Wojciech Myszka. Gdy usłyszeli odgłos dzwonków domyślili się że ksiądz już nadjeżdża.
Odgłosy jednak ucichły. Po chwili ukazały się sanie zaprzężone w galopujące
konie, które mijały posterunek niemiecki. Z posterunku Grenzschutzu padł strzał.
Straż na moście odpowiedziała, ale sanki były już za mostem. Wszyscy zajechali tylko
do Konarzynek, bo w Konarzynach znowu pokazał się Grenzschutz z Sąpolna. Była
to sobota. Hallerczycy dostali się już do Swornychgaci. Na prośbę dziekana Bernard
udał się do Swornychgaci sprowadzić odział Hallerczyków. Następnego dnia rano,
gdy ludzie byli już w kościele, nadjechał Bernard z dwudziestoma kawalerzystami
w niebieskich mundurach. Przed wioską pozostawili swoje konie i znienacka wraz
ze Strażą Ludową napadli na żołnierzy Grenzschutzu. Tamci zaskoczeni poddali się
bez wystrzału. Jedynie Józef musiał jednego ociągającego się zmusić do poddania
uderzeniem kolbą. Niemców rozbrojono i kazano wrócić do Sąpolna. Wielkie było
zdziwienie i radość parafian wychodzących z kościoła, gdy zobaczyli polskie wojsko.
Po południu przyszła reszta wojska ze Swornychgaci, a wieczorem odbyła się huczna
zabawa. Inne zdarzenie, które opowiadał Benuś, to uprowadzenie konia zajętego przez
Grenzschutz Landmesarowi z Konarzyn, gdy wracał szosą z Chojnic. Na prośbę tego
ostatniego pojechał do Sąpolna w towarzystwie kilku uzbrojonych hallerczyków. Na
sali Radetzkiego odbywała się zabawa taneczna z udziałem żołnierzy Grenzschutzu.
Okna na sali były otwarte. Hallerczycy dopadli okien i drzwi, Sterroryzowali żołnierzy
niemieckich, a Benuś tymczasem wyprowadził skonfiskowanego konia. Uradowani
z udanej wyprawy wrócili do karczmy Ladmessera, który stawiał kolejkę za kolejką.

Na podstawie książki "Konarzyny. Nadgraniczna twierdza polskości". Krzysztof Tyborski, Andrzej Szutowicz. 2017

Komentarze

Popularne posty