Biblioteki a problemy językowe


Przed I Wojną Światową obszerny księgozbiór można było znaleźć w konarzyńskich bibliotekach. Bibliotekarzami byli Paweł Lemański i Juliusz Zaremba. W Bindudze Stefan Ostrowski a w Kiełpinie Mięsikowski  i Glazówna, w Zielonej Chocinie Franciszek Gostomski.
Konarzyńskie dzieci, pamiętające niemiecką szkołę, w okresie międzywojennym

miały poważne problemy z wysławianiem się. Problem
ten nie wynikał jednak z niskiego poziomu nauczania lub braku edukacji.
Powodem była różna narodowość mieszkańców Konarzyn i, co za tym idzie,
posługiwali się odmiennymi dialektami. Dzieci pracowników majątków, których
rodziny pochodziły z północnych Niemiec, wysławiali się w dialekcie
dolnoniemieckim. Konarzyńskie dzieci bawiące się z nimi szybko przyswoiły
ten dialekt. Dzięki temu mogły utrzymywać z nimi kontakt, nie zapominając
o poprawnej mowie w szkole. Język polski poznały dzięki księdzu Schulzowi,
który zawsze uważał, że Kaszubi modlą się po polsku. Ksiądz dwa lata przed
przyjęciem do Pierwszej Komunii prowadził w kościele nauki po polsku.
Dzieci uczęszczające na nie, nie miały wyjścia, jak tylko w trybie przyspieszonym
nauczyć się języka polskiego. Problemu nie stanowił język kaszubski,
ponieważ posługiwano się nim w prawie wszystkich domach. Szczególnie
w miejscowościach oddalonych od Konarzyn, tj. w Dzięgielu, Nierostowie.
W samych Konarzynach spotykano również dialekt wielkopolski.
Trudno się dziwić, że konarzyńskie dzieci, po odzyskaniu przez Polskę
Niepodległości, łączyły wszystkie poznane języki w śmiesznie brzmiące
zdania. W szkole nauczone niemieckiego, na podwórku operowały dialektem

dolnoniemieckim, w kościele mówiły po polsku, a w domu po kaszubsku.

Krzysztof Tyborski
ktyborski@wp.pl

Komentarze

Popularne posty