Bolesław Jakubowski. Swornegacie.

Fot. Wiesław Leszczyński
ze strony (fb) Muzeum
KL Stutthof
Bardzo interesującą informację znalazłem na stronie Muzeum KL Stutthof:
"Zbiory Muzeum powiększyły się o nowy eksponat. Jest to sygnet nielegalnie wykonany w KL Stutthof. Zrobiony jest ze srebrnej łyżeczki, przez więźnia Bolesława Jakubowskiego. Został grawerowany numerem "34414" oraz napisem "stutthof 1944". W oczku dodatkowo wstawiony został czerwony trójkąt z tworzywa sztucznego, natomiast obrączkę zdobią wyobrażenia drutu kolczastego. Bolesław Jakubowski syn Szymona i Elżbiety z domu Lemanczyk, urodził się 13.03.1910 r., w miejscowości Swornegacie. Został aresztowany 26.03.1944 r. za wspieranie ruchu oporu. W KL Stutthof osadzony został 5.05.1944 r. jako więzień o numerze 34 414. W obozie przebywał do 1945 r., kiedy wziął udział w ewakuacji pieszej obozu Stutthof. 
Darczyńcy – Barbarze Kędzior serdecznie dziękujemy!"

O Bolesławie Jakubowskim napisałem w książce "Konarzyny. Cierniste oblicze wojny", Gdynia 2019. (autorzy: K. Tyborski, J. Joachimczyk, A. Szutowicz):
(...) Kolejne przypadkowe postrzelenie przez niemieckich żołnierzy miało miejsce w rodzinie Bolesława Jakubowskiego z miejscowości Zanie koło Swornegaci. Prowadził on tam niewielki warsztat ślusarsko-kowalski. Wczesnym rankiem, tuż przed godz. 6.00, krzątał się na podwórzu. Nagle usłyszał wystrzał karabinu maszynowego dochodzący od strony Chocińskiego Młyna. Dzień wcześniej polskie oddziały odbywały ćwiczenia na strzelnicy w tej miejscowości. Będąc przekonanym, że ćwiczenia jeszcze trwają, nie podejrzewał najgorszego. Ponadto należy przypomnieć, że Jakubowski był polskim informatorem, dlatego wierzył, że o zagrożeniu ze strony niemieckiej będzie ostrzeżony przez strażników granicznych. Przed strzałami widział przejeżdżających na rowerach dwóch policjantów z Konarzyn, jednak nie otrzymał od nich żadnych wieści. Dopiero nagły wybuch wysadzanego mostu w Swornegaciach, oprzytomniał go. Wziął
rower i szybko pojechał do Swornegaci. W drodze zauważył leżącą kobietę, której betonowy element wysadzonego mostu zmiażdżył nogę (Chodzi o Teklę Ryduchowską, o której napisano w książce "Konarzyny. Nadgraniczna twierdza polskości."). W popłochu i panice nie udzielił jej pomocy i zawrócił do Zań. Szybko załadował całą rodzinę na dużo wcześniej przygotowany wóz, po czym odjechali w kierunku leśniczówki Laska. Tam Bolesław wybrał się samotnie na obserwację terenu, kiedy nagle zza pagórka wyłonili się niemieccy żołnierze. Ponieważ Jakubowski był w butach oficerskich i do marynarki miał dopięte odznaczenia strzeleckie, żołnierze wzięli go za polskiego dezertera. Zatajając swoje pochodzenie i funkcję, podjął próbę przekonania ich, że jest
Niemcem. Dzięki jego dobrej znajomości języka niemieckiego, uwierzyli mu i zaczęli wypytywać o położenie i wskazanie na mapie. Dla podtrzymania pozorów Jakubowski zaczął udzielać im informacji. W międzyczasie inny oddział, który dopiero zbliżał się do nich, oddał salwę z karabinu maszynowego w kierunku wozu, w którym ukryła się rodzina Jakubowskich. Jedna kula trafiła córkę Jakubowskiego w pierś, a druga jego szwagierkę w ramię. Niemcy, po udzieleniu im pierwszej pomocy, puścili ich wolno.
(...)
Jakubowski jako polski informator był na celowniku już w pierwszych tygodniach wojny. Podczas pierwszych aresztowań w Swornegaciach, które miały miejsce na przełomie września i października
1939 r. do wsi wjechała czarna ciężarówka. Zabierano najpierw tych, którzy widnieli w specjalnych spisach, a następnie tych, na których donosili inni. Jakubowskiego chciano zabrać w dzień aresztowania ks. Brzóskowskiego, Gliszczyńskiego, Stoltmana i rodzeństwa Drapp. Nie zastano go jednak w domu. Uprzedzony schronił się w lesie. Po dłuższym ukrywaniu się, postanowił odwiedzić Niemca Erwina Scheela, z którym przyjaźnił się od dziecka. Scheel prowadził młyn i równocześnie był komisarzem urzędowym w Lipnicy. Po długim namyśle Niemiec zgodził się, aby Jakubowski
ukrywał się w jego młynie. Jakie było zdziwienie Jakubowskiego, kiedy zobaczył tam ukrywających się już Rekowskiego z Chojnic i Gliszczyńskiego z Modziela, brata ks. Franciszka zamordowanego później w Hartheim (z obozu Dachau). Pewnego dnia niespodziewanie do młyna w gościnę
przyjechało Gestapo. Scheel ze spokojem przyjął gości, a nawet przedstawił oficerom „lokatorów młyna” jako swoich kuzynów. Wszyscy doskonale potrafili mówić po niemiecku, co nie wzbudziło podejrzeń. Scheel postawił wódkę, którą pito do wieczora. Nigdy po wojnie nie wytłumaczono, dlaczego Scheel ukrywał Polaków. Mówiono tylko, że gdy Niemcy zdobyli Paryż, to przestał sympatyzować z Polakami. Mimo spokoju, im dłużej ukrywał ludzi, tym bardziej robił się nerwowy. W konsekwencji kazał „lokatorom” wynosić się. Jakubowskiemu wyrobił fałszywe dokumenty (niemiecki uciekinier ze wschodu) i załatwił pracę w Urzędzie Wodnym w okręgu Schlezwig-
Holstein. Tam Jakubowski pracował przez pół roku. Zakochała się w nim córka miejscowego restauratora. Wkrótce odbyły się zaręczyny. Po paru dniach, kiedy był na przeglądzie urządzeń odwadniających, przyjechała narzeczona, oznajmiając, że ma wracać, bo czekają na niego gestapowcy. Była zła na niego, że wcześniej nie mówił jej, że ma takich „znajomych”.
Jakubowski zrozumiał, że wpadli na jego trop i przyjechali go aresztować.  Powiedział: Wracaj Droga, ja zaraz tam przyjadę. Uciekł w kierunku Kaszub, unikając publicznych środków lokomocji. Dotarł do Zań, gdzie ukrywał się w lasach do 1944 r. W bardzo mroźnym miesiącu przebywał w chacie swojego przyszłego teścia, co niestety szybko się wydało. Niemcy otoczyli obejście i aresztowali go. Trafił do więzienia do Chojnic, później został osadzony w Gdańsku. W konsekwencji 05.05.1944 r. trafił do KL Stutthof. Doczekał ewakuacji obozu. Po wojnie winą za swój los obarczał byłego strażnika granicznego Ignacego Nowaka, któremu dostarczał informacje wywiadowcze.

Krzysztof Tyborski
ktyborski@wp.pl

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty