W oczekiwaniu na wirusa

Swego czasu służyłem w niesłusznym dziś wojsku. W ramach przygotowań do przyszłego konfliktu globalnego co zima od 1982 przez 10 lat wyjeżdżałem w styczniu bądź w lutym na poligon szkoleniowy, który mieścił się nad Odrą w rejonie m. Siadło Dolne przy moście autostrady do Berlina. Ćwiczyliśmy tam zagadnienia związane z pokonywaniem przeszkód wodnych, stąd skazani byliśmy na zajęcia typowo wodniackie takie jak: budowa mostów towarzyszących i pontonowych, przeprawy na samodzielnych środkach pływających, rozpoznanie rzek, zwalczanie zatorów lodowych wykonywanie „rynien w lodzie” itp. Obozowisko było blisko Odry a sprzęt stał tuż nad rzeką. By nie tracić paliwa na dojazdy, żołnierze do miejsca ćwiczeń chodzili pieszo. Wstawali rano o 5.00 i o 7.00 po śniadaniu i apelach ruszali na zajęcia. Na drugie śniadanie i obiad do obozowiska nie wracali jedli nad rzeką przy sprzęcie. Do obozu wracali gdy było zupełnie ciemno. Tu jedli kolację. Ogólnie jedzenie było podłe. Spali w namiotach ogrzewanych tzw kozami. Często piecyki te wskutek zmęczenia tzw „palaczy” lub mokrego opału gasły, wówczas do namiotów wchodził tzw „pingwin” czyli mróz. Budził on nie tylko „palacza”. Kąpiel była raz w tygodniu w łaźni 5 Mazurskiej Brygady Saperów w Szczecinie, cała codzienna higiena opierała się na miskach podgrzewanych na wspomnianych piecykach w namiocie lub na zimnej wodzie. Niestety będące w zbiorowej umywalni urządzenia do podgrzewania wody na ogół zamarzały. Oczywiście żadnych toalet typu TOI-TOI nie było. Tu oszczędzę szczegółów. Pogody były różne: mrozy, roztopy , wiatry, deszcze, śnieg , deszcze ze śniegiem gradobicia itd., itd. Żołnierze marzli, przemakali jednak choć powinni nie chorowali masowo. Lekarz jednostki miał stosunkowo dużo pacjentów na swojej izbie chorych, przeważały odmrożenia, oparzenia, urazy, schorzenia dermatologiczne. Czasem podrzucił żołnierzom witaminę C, co go nic nie kosztowało, gdyż w owym czasie leki w wojsku były za darmo. Po powrocie do koszar zachorowalność na choroby przeziębieniowe gwałtownie wzrastała. Katary, kaszle i typowe anginy czy grypy były powszechne, bywało tak ,że miejsca na stacjonarnej izbie chorych ( mały oddział szpitalny) brakowało. Minęło kilka lat, nastało wojsko słuszne i jedna ze znanych mi jednostek wyjechała wczesną wiosną na poligon drawski, był to jeszcze czas żołnierzy służby zasadniczej dlatego pod względem zakwaterowania nic się nie zmieniło. Były namioty i „kozy”, ale jedzenie mieli już prawie super. Mimo tego „super” zachorowalność przeziębieniowa była duża, znacznie większa jak u nas nad Odrą w niesłusznym wojsku. Spanie w namiotach i polowe umywalnie jakiemuś z żołnierzy nie odpowiadały, poskarżył się gdzieś wyżej, na obozowisko zajechał generał i nie mógł uwierzyć, że w takich warunkach można obozować. Wszak była III RP. Co ciekawe tego pana generała w czasach niesłusznego wojska to nie dziwiło. Oczywiście winnym takiego stanu rzeczy został dowódca jednostki. Po tej wizycie zainstalowano do grzania namiotów nagrzewnice, które szukano po całej Polsce,a część żołnierzy zakwaterowano w pobliskim WDW czyli wojskowym domu wypoczynkowym. Był to moment przełomowy w podejściu do spraw socjalnych na poligonach. Mnie, gdy usłyszałem tę historię z postępowym generałem zastanowiło dlaczego Ci żołnierze tak na tym poligonie chorowali. Według mnie nie powinni. Wróciłem do wspomnień i przypomniałem sobie, że problem podłego wyżywienia nad Odrą dowódca jednostki rozwiązał tak, iż przy wyjściu ze stołówki ( namiot z miejscami stojącymi ) ustawił kosz z chlebem i kosz z cebulą. Żołnierze wychodząc „ ładowali” sobie za pazuchę chleb a w kieszenie cebulę. Potem w chwili wolnej jedli jedno i drugie z mniejszym lub większym smakiem. Podobnie było na kolację z tym, że Ci bardziej przedsiębiorczy potrafili z wykorzystaniem cebuli robić na piecyku różne rarytasy. Zapewniam bardzo dobre. Gdy żołnierze z poligonu powrócili do koszar cebuli już nie wydawano a i jedzenie było inne, bo lepsze. Ci co w III RP byli na wspomnianym, dla mnie przełomowym poligonie cebuli nie dostawali w ogóle. Jedni i drudzy mimo, że było cieplej i smaczniej to, chorowali częściej niż podczas szkolenia nad Odrą. Dzisiejsze czasy mają szczepionkę na grypę, leki nowej generacji, nowoczesne szpitale. Wówczas gdy byliśmy nad Odrą przez kraj przechodziły różne epidemie przeziębieniowe ale dzięki cebuli wspomożonej witaminą C przez lekarza podporucznika ( Smykał, Śliwka ) nasze obozowisko omijały. Dziś przypomniałem sobie tą historię dzielę się nią, kupiłem Rutinoscorbin, tran, czosnek i cebulę, ufny w sprawność odpowiednich służb czekam bez lęku na tego potwora z Chin. 
Pozdrawiam Andrzej Szutowicz

Komentarze

Popularne posty