Zabierz mnie do domu. John Dyker
Jan (John Dyker) urodził się 13.12.1918 r. w Woodwardswille w stanie
Maryland w Stanach Zjednoczonych. Siedmioletni John rozpoczął naukę
w szkole w Odenton, do której dojeżdżał pociągiem trasą trwającą 10 minut.
Spędzał beztroskie dzieciństwo z rówieśnikami. W swoich wspomnieniach
pamięta zapach świeżo pieczonego chleba u sąsiadów, a jego spożywanie
było luksusową ucztą. Opisuje, jak wraz z kolegami skręcali i palili pierwsze
papierosy. Miło też wspomina bronowanie pola za mułem, gdzie po
rozgarnięciu ziemi znajdował groty strzał indiańskich. Ówczesna Komisja
Archeologiczna uznała, że na tym obszarze znajdowała się indiańska osada.
Mowa tu o terenie dzisiejszego osiedla Piney Orchard w Odenton. W 1928 r.
przyjął I Komunię Świętą w kościele katolickim św. Józefa w Odenton.
Dzień ten wymagał szczególnej oprawy. Pierwszy garnitur szyty na miarę
i pozowanie do rodzinnego zdjęcia z matką i siostrami – to nie lada wydarzenie.
Dziecięca sielanka zakończyła się, kiedy Józef, ojciec Johna, postanowił
wraz z synem wrócić do Polski. Matka Johna – Teresa, przeczuwając,
że Józef chce wyjechać, ostrzegała syna, żeby nie oddalał się z ojcem sam
na sam. Pewnego dnia John usłyszał w szkole głos ojca: John Dyker, proszę
pójść ze mną…. Przeczucia matki się sprawdziły. Józef wraz z synem opuścili
Amerykę. Po siedmiodniowej podróży liniowcem „Bremen” przez Ocean
Atlantycki dotarli do Bremy w Niemczech. Stamtąd pociągiem dojechali
do Polski, do miasta Tuchola. Tam zamieszkali w mieszkaniu siostry ojca,
Marianny i jej siostrzenicy Franciszki. 13 grudnia w dzień urodzin Johna,Józef zawarł ze swoim bratem Leonem umowę, że ten weźmie chłopaka
na wychowanie. I tak za decyzją ojca John zamieszkał u wuja. Tam spędził
lata wczesnoszkolne. Pisze we wspomnieniach, że jego życie zmieniło się na
lepsze, mimo ogromnej tęsknoty za matką i za siostrami w Ameryce. John ze
swoimi rówieśnikami porozumiewał się dzięki pomocy guwernantki, która
dobrze władała językiem angielskim i jednocześnie nabywał umiejętności
mowy w języku polskim. Zaznajomił się z gospodarstwem wuja Leona
i tajnikami pracy na roli. Poznał też ówczesne zwyczaje, np.: przejażdżki
bryczką do kościoła na niedzielną mszę świętą, czy wyjazdy wczesnym
rankiem na rynek. John w swojej opowieści opisuje kluskowanie gęsi czy
polowania na zające. Kiedy zaaklimatyzował się u wuja i łatwiej już mu było
porozumiewać się z członkami rodziny, wysłano go do czwartej klasy szkoły
powszechnej. Kierując się ambicjami, zdecydował się na dalszą naukę
w gimnazjum. Znaczna odległość od miejsca zamieszkania spowodowała,
że musiał wyjechać i zamieszkał w bursie przyklasztornej. W tamtejszym
gimnazjum religia była przedmiotem obowiązkowym. Wśród gimnazjalistów
był tylko jeden wyznania protestanckiego. Teraz jego życie toczyło się
wśród księży i zakonnic. W swoich relacjach z kolegami John uznawany był
za „specjalistę od Indian”. Jego fascynujące opowieści o Indianach i kowbojach
sprawiły, że jeszcze bardziej tęsknił za matką i siostrami. Po roku czasu
nauki w gimnazjum przeniósł się do nowo otwartego gimnazjum w Tucholi.
Miał wówczas 16 lat i prawie perfekcyjnie mówił po polsku, a brak rozmowy
po angielsku powodował zacieranie się umiejętności konwersacji
w tym języku. W nowym gimnazjum nauki było dużo, bo aż 11 przedmiotów
i jeden język do wyboru. Wybrał niemiecki, ponieważ z łatwością go
przyswajał, a ta umiejętność w pierwszych dniach wojny uratowała mu
niejednokrotnie życie. John w Tucholi nawiązał znajomość z panem Glazą,
Polakiem, który przed I wojną światową wyemigrował do Ameryki i tam
do emerytury pracował w Detroit. Zaprzyjaźnili się. Pan Glaza zdradzał
mu tajniki polowania w Borach Tucholskich i sztuki przetrwania w lesie
urozmaiconej połowem ryb w rzece Brdzie. John od przyjaciela, pana Glazy,
pożyczył aparat fotograficzny i został klasowym fotografem. W pierwszych
dniach wojny pan Glaza został rozstrzelany bez szczególnego powodu. Jako
nastoletni chłopak John poprosił ojca o kupno roweru. Po długiej namowie
ojciec nabył upragniony rower. Był to wówczas najpowszechniejszy środek
lokomocji. O rower trzeba było dbać i na takich czynnościach młodzi chłopcy spędzali wolny czas. Ciekawostką jest, że w Tucholi samochody
można było policzyć na palcach rąk. Częściej w domach były radia zasilane
bateriami. Tamtejsza młodzież spędzała czas na uprawianiu sportu, powstawały
kluby szachowe i oszczędnościowe, np. PKO. John wraz z kolegami
wziął udział w konkursie ogłoszonym przez ogólnopolski klub PKO. Napisali
oni esej pt.: Dlaczego opłaca się oszczędzanie. Oprócz tego John, kierując
się ambicją, sam spróbował swoich sił w tym konkursie, wygrywając go,
jako jedna z czterech osób z całej Polski. Nagrodą był wyjazd do Warszawy.
Podróż do stolicy John odbył 01.05.1937 r. Ówczesna Warszawa była nowoczesnym
miastem z samochodami na ulicach, taksówkami, pięknymi parkami i starymi
dworkami. W trakcie wyjazdu John zwiedził pałac prezydencki, muzea
i opery. Ze zwycięzcami konkursu zrobiono w radio wywiad. Ciekawostką
jest, że w jednej z warszawskich restauracji John pierwszy raz skosztował
tatar, nie przyznając się do tego współtowarzyszom wycieczki. Przy najbliższej
okazji, korzystając z łazienki, „oddał” całą zawartość żołądka.
Codzienne obowiązki Johna, w tym pomoc w cegielni ojca, przeplatały się
z ogromną tęsknotą za matką i siostrami. Zrodziła się u niego nieodparta myśl
o wyjeździe do Ameryki, kiedy tylko nadarzy się okazja. Rozpoczął starania
w ambasadzie amerykańskiej. W 1938 r. związał się z Bydgoszczą. Tam dostał
się do Liceum Rolniczego. Była to szkoła męska, skupiała młodzieńców z całej
Polski. Uczyła zasad prowadzenia gospodarstwa rolnego, uprawy ziemi i praw
ekonomicznych rządzących gospodarką. Czas wolny wraz z kolegami John spędzał
na sobotnich wycieczkach ulicami Bydgoszczy, na uprawianiu sportu i gry
w szachy w klubie szachowym. Nauka i zajęcia praktyczne w szkole przeplatane
były rozmowami na rozliczne tematy, gdyż dyskutanci pochodzili z różnych
regionów Polski. Jednak rozmowy te zawsze kończyły się na temacie wojny.
Istotne stało się nie to, czy wojna wybuchnie, ale to, kiedy się rozpocznie.
Szkoła, z uwagi na swój charakter, kierowała uczniów na praktyki. John
został wydelegowany do pobliskiego około 150-hektarowego gospodarstwa.
Zgodnie z poleceniem właścicielki miał nadzorować pracę 40 robotników. To
spowodowało, że nabrał pewności siebie i zakochał się w córce swojej pracodawczyni
– Helenie. To właśnie tam przeżył swoje pierwsze doświadczenie
cielesne, które opisuje następująco: Lekka mgła otulała nas, ogrzewaliśmy się,
przytulając i całując. Ku mojemu zdziwieniu rozpięła mi spodnie i włożyła w nie
rękę. W kilka sekund byliśmy prawie rozebrani. Całowałem jej piersi, wsłuchując
się w jęki rozkoszy, jaką to jej dawało. Po raz pierwszy oboje przeszliśmy seksualne doświadczenie i zakochaliśmy się w sobie. Po pieszczotach, przytulaliśmy się bardzo
długo, Helena ze łzami w oczach i oboje z szalonym uczuciem w sercach. Miłość
zgasła wraz z końcem praktyk zawodowych.
W tamtym czasie nad Polską zawisły ciemne chmury. Sytuacja polityczna
stała się niepewna. John otrzymał list ze szkoły informujący, że z uwagi na
możliwość wojny z Niemcami, nauka nie może być kontynuowana. Cały
czas myśląc o powrocie do Ameryki, nie tracił czasu i zasięgał informacji
w sprawie swojego obywatelstwa amerykańskiego. 29.08.1939 r. 20-letni
John udał się do Warszawy do ambasady. Niestety, wbrew oczekiwaniom,
nie dostał paszportu, tylko pouczono go, że jest amerykańskim obywatelem
i że gdy skończy 21 lat otrzyma upragniony dokument. Należy zaznaczyć,
że do pełnoletności brakowały mu tylko cztery miesiące. Powrót z Warszawy
przerodził się w kilkunastodniową tułaczkę. 300 km od domu John był
świadkiem zbombardowania przez niemieckie myśliwce pociągu z polskimi
żołnierzami. Uciekł do miasteczka Sójki, stamtąd do pobliskiej wsi. Od
miejscowego sołtysa dowiedział się, gdzie mieszka jego przyjaciel ze szkolnych
lat Michał Koryzna. Tak przemierzał kolejne wsie. Zainteresowanie
mieszkańców wzbudził fakt jego obywatelstwa amerykańskiego, co w konsekwencji
doprowadziło do aresztowania go za domniemane szpiegostwo.
Najprawdopodobniej osąd szpiegostwa wydali
tamtejsi mieszkańcy. Teraz tłum krzyczał coraz
głośniej: – Zabić niemieckiego szpiega!. Po dwóch
przesłuchaniach ledwo uszedł z życiem. Z opresji
wybronił go wspomniany wcześniej Michał
Koryzna. Po uwolnieniu John udał się do domu
przyjaciela, gdzie właściciele pozwolili mu zostać
nawet do końca wojny. Ojciec Michała Koryzny
był wpływowym politykiem i dostawcą
zaopatrzenia wojskowego dla polskiej armii,
takiego jak pasza dla koni czy mundury. Na
posiadłości też roiło się od oficerów i rezerwistów
zgłaszających się do służby, otrzymywali mundury
i wyposażenie. Pierwsze dni wojny mieszkańcy
posiadłości spędzili na słuchaniu wiadomości
z linii frontu o przemieszczaniu się niemieckiej
armii otaczającej Warszawę, Kraków czy Lwów Byli też świadkami ucieczki ludności z zachodniej części Polski. Były to
całe tabory. Liczne rodziny z niewielkimi meblami i rzeczami osobistymi
oraz ze zwierzętami domowymi podjęły próbę ucieczki przed Niemcami.
W kolejnych dniach sytuacja uciekinierów pogarszała się. Byli ostrzeliwani
przez niemieckie samoloty, ranni i zakrwawieni. Codzienne obowiązki
w gospodarstwie przeplatane były opatrywaniem rannych, bombardowaniami
i ukrywaniem się w okopie całej rodziny Koryznów wraz z pomocą
domową i żołnierzami. I tak upływały pierwsze dni wojny. Któregoś wrześniowego
dnia John otrzymał ważną misję do spełnienia. Na dziedzińcu
majątku Koryznów stacjonowało polskie wojsko. W związku z tym, że kilka
miesięcy wcześniej John zdobył prawo jazdy, ojciec Michała Koryzny
wraz z polskim oficerem zlecili mu odebranie z siedziby głównej oddalonej
o 20 km rozkazów i przywiezienie ich. Przywdział o kilka numerów za duży
mundur i wraz z oficerem udał się wykonać zlecenie. Rozkazy udało im
się odebrać. Rozkaz brzmiał: – Wycofać się w ciągu godziny. Wojsko opuściło
dziedziniec. Następnego dnia majątek „odwiedził” niemiecki oficer, który
wypytywał, czy byli u was jacyś polscy żołnierze? John w języku niemieckim
poinformował, że poprzedniej nocy odjechali. Jednak Niemcy, podejrzewając
pomoc polskim żołnierzom, jeszcze raz przyjechali do majątku rodziny
Koryznów. Dzięki dobrej znajomości języka niemieckiego, John uratował
siebie i swoich przyjaciół. Podjął z oficerem niemieckim dialog i zaczął właścicielowi
domu tłumaczyć rozkazy. Niemcy oczekiwali natychmiastowego
udostępnienia na ich potrzeby większej części domu, pozostawiając całej
rodzinie tylko trzy pokoje. Na tym niestety nie skończyła się grabież własności.
Następnego dnia zażądano od właściciela zboża na karmę dla wojskowych
koni. Kiedy ten zapytał, czym w takim razie ma wykarmić swoje
konie, żołnierz odpowiedział, że konie z posiadłości też będą zabrane na
potrzeby niemieckiej armii. Po tym incydencie John postanowił ostatecznie
wrócić do Tucholi. Po smutnym pożegnaniu z rodziną Koryznów, wyruszył
w drogę. Nigdy później już nikogo z tej rodziny nie spotkał. Podróż
do domu rozpoczął z przyjacielem Michała, niestety John nie zapamiętał
imienia i nazwiska swojego nowego znajomego. Drogi były pełne ludzi, którzy
wracali do okupowanej Polski. Widok przydrożnych krzyży, zdechłych
zwierząt i splądrowanych sklepów przywoływał myśli o bezlitosnej zawierusze
wojennej. Dotarli do miasteczka swojego kompana i tam po kilkudniowym
pobycie John nawiązał rozmowę z niemieckim sierżantem. Ten powiedział mu, że pochodzi z Bawarii w Niemczech. Po krótkiej wymianie
zdań okazało się, że rodzina owego niemieckiego żołnierza pochodzi z tych
stron, co matka Johna. John, jako obywatel amerykański, poprosił żołnierza
o pomoc w powrocie do Tucholi. Ów Niemiec poinformował go, że może
pomóc mu w przedostaniu się do Bydgoszczy, a stamtąd na pewno z łatwością
dotrze do Tucholi. Uradowany, ale i przestraszony John pożegnał
się ze swoim nowo poznanym przyjacielem i opuścił miasteczko, którego
nazwy również nie zapamiętał. Pamięta tylko, że ów kolega wraz z żoną
przed wojną prowadzili tam aptekę. Nie poznał też ich dalszych losów.
Musiał jeszcze przetrwać noc wśród niemieckich żołnierzy. Pojawiła się
w jego głowie obawa o swoje bezpieczeństwo. Być może chcą mnie przesłuchiwać,
czerpać ze mnie korzyści w jakiś sposób, albo nawet mnie zgwałcić. Ale
chęć powrotu do domu była silniejsza. Nazajutrz ciężarówką wojskową
dotarł do Bydgoszczy, a stamtąd, dokumentując, że jest Amerykaninem,
udało mu się przedostać do Tucholi. W końcu dotarł do domu, ale pełen
obaw bał się do niego wejść. Nie wiedział, czy ktokolwiek z domowników
przeżył pierwsze dni wojny. Drzwi otworzył mu ojciec, który opowiedział
o pierwszych dniach okupacji w Tucholi. Na początku września dom wraz
ze swoim małym dobytkiem opuściła Frania, chcąc dotrzeć do Łowicza. Jak
się później okazało, wróciła do Tucholi po trzech miesiącach. Na początku
grudnia 1939 r. John otrzymał list z konsulatu amerykańskiego, w którym
poinformowano go, że po 13 grudnia 1939 r., czyli po swoich dwudziestych
pierwszych urodzinach musi przyjechać po paszport. Do Warszawy wyjechał
15 grudnia. W drodze zdumiony był ogromem zniszczeń, jakie widział.
Szczególnie zniszczona była infrastruktura drogowa, co praktycznie
uniemożliwiało przemieszczanie się do dużych miast i paraliżowało sieć
transportową. W Warszawie znalazł nocleg w hotelu Polonia. Następnego
dnia w konsulacie poinformowano go, że do dokumentów potrzebne
jest zdjęcie, więc znalazł w pobliżu fotografa, który od razu je wywoływał.
Ten, gdy dowiedział się, że John jest Amerykaninem, dał mu do spełnienia
pewną misję. Otóż wręczył mu kilka fotografii, które zrobił dla niemieckich
żołnierzy. Na jednym z nich był obraz, na którym obcinano brodę jakiemuś
Żydowi. Fotograf poprosił: Weź je i pokaż w gazetach. I tak też John uczynił.
W konsulacie radzono mu, aby opuścił Polskę jak najszybciej. A jeśli na
podróż do Ameryki brakuje mu pieniędzy, to konsulat sporządzi umowę,
zgodnie z którą koszty podróży pokryje jego siostra. Nazajutrz John miał odebrać paszport. Mając jeszcze wolny czas, John odwiedził w Warszawie
szkolną koleżankę, dzieląc się z nią dobrymi wiadomościami o powrocie
do Ameryki. Na noc wrócił do hotelu. Rano w konsulacie poinformowano
Johna, że może zostać zabrany na amerykański statek, na który będzie mógł
wejść albo we Włoszech, albo w Szwecji. Z uwagi na mniejszą odległość
John zdecydował się na Szwecję. Niestety, musiał jeszcze zdobyć pozwolenie
na opuszczenie okupowanego państwa od Gestapo. Znów przydała się
znajomość języka niemieckiego. Dzięki tej umiejętności jego wiza bez problemu
została podstemplowana i jeszcze zdołał pomóc uzyskać pozwolenie
opuszczenia Polski polskiej Żydówce, która chciała wyjechać na Węgry. Po
wyjściu z konsulatu spotkał tę samą Żydówkę, która pełna wdzięczności
poprosiła go o umożliwienie jej wyjazdu razem z nim do Ameryki. Po tym
incydencie John udał się do wcześniej wspomnianej koleżanki szkolnej.
W jej domu czekało na niego kilka osób. Każdy z nich wręczył mu adres
jakiejś rodziny w Ameryce w tym celu, aby poinformował w listach, że ich
rodziny w Polsce żyją. Jeszcze tego samego dnia spotkał się z ową Żydówką,
która chciała pojechać z nim za ocean. Dziewczyna przyszła ze swoim
ojcem, który zaproponował, aby John wziął z nią ślub, bo inaczej ona nie
będzie mogła wyjechać. Za ten czyn obiecał dużą sumę pieniędzy. John,
kierowany niepewnością młodego chłopaka, nie zgodził się. Czasem zastanawiałem
się, co stało się z tą dziewczyną, której imienia nigdy nie poznałem. Być
może znalazła sposób ucieczki, ale bardziej prawdopodobne jest to, że zginęła jak
pozostali. Mając upragniony dokument w dłoniach, John wrócił pociągiem
do Tucholi. 15.01.1940 r. John wyruszył w utęsknioną drogę powrotną do
domu. Podróż rozpoczęła się pociągiem do Berlina. Tam, po uzyskaniu od
Gestapo zgody, odpłynął statkiem do Malmö w Szwecji, stamtąd pociągiem
do portu Göteborg. 18.01 statkiem Drottningholm dotarł do pięknego fiordowego
portu Bergen w Norwegii. Po kolejnych sześciu godzinach statek
obrał już kurs do Nowego Jorku. John szczęśliwie dopłynął do celu.
Wszyscy będąc na pokładzie, szukaliśmy swoich rodzin. Przyglądałem się każdej
twarzy i zacząłem mieć wątpliwości. Wtedy moja siostra i ja zobaczyliśmy się. Natychmiast
się rozpoznaliśmy. To było wspaniałe ponowne spotkanie. Wyjechałem,
mając 10 lat, a teraz 11 lat później znowu polegałem na siostrze, która zabrała mnie
do domu.
John w czasie II wojny światowej był kapitanem wojsk USA, walczył w Europie w Anglii.
Swoje wspomnienia opisał w książce: Take me home, którą wydał w USA. Zmarł 26.01.2019 r.
w wieku 100 lat.
Komentarze
Prześlij komentarz