Zabierz mnie do domu. John Dyker

(Na podstawie internetowej wersji książki "Take me home" Johna Dykiera opracowała Ewelina Tyborska na potrzeby książki "Konarzyny. Cierniste oblicze wojny", K. Tyborski, J. Joachimczyk, A. Szutowicz, Gdynia 2019)

Jan (John Dyker) urodził się 13.12.1918 r. w Woodwardswille w stanie

Maryland w Stanach Zjednoczonych. Siedmioletni John rozpoczął naukę

w szkole w Odenton, do której dojeżdżał pociągiem trasą trwającą 10 minut.

Spędzał beztroskie dzieciństwo z rówieśnikami. W swoich wspomnieniach

pamięta zapach świeżo pieczonego chleba u sąsiadów, a jego spożywanie

było luksusową ucztą. Opisuje, jak wraz z kolegami skręcali i palili pierwsze

papierosy. Miło też wspomina bronowanie pola za mułem, gdzie po

rozgarnięciu ziemi znajdował groty strzał indiańskich. Ówczesna Komisja

Archeologiczna uznała, że na tym obszarze znajdowała się indiańska osada.

Mowa tu o terenie dzisiejszego osiedla Piney Orchard w Odenton. W 1928 r.

przyjął I Komunię Świętą w kościele katolickim św. Józefa w Odenton.

Dzień ten wymagał szczególnej oprawy. Pierwszy garnitur szyty na miarę

i pozowanie do rodzinnego zdjęcia z matką i siostrami – to nie lada wydarzenie.

Dziecięca sielanka zakończyła się, kiedy Józef, ojciec Johna, postanowił

wraz z synem wrócić do Polski. Matka Johna – Teresa, przeczuwając,

że Józef chce wyjechać, ostrzegała syna, żeby nie oddalał się z ojcem sam

na sam. Pewnego dnia John usłyszał w szkole głos ojca: John Dyker, proszę

pójść ze mną…. Przeczucia matki się sprawdziły. Józef wraz z synem opuścili

Amerykę. Po siedmiodniowej podróży liniowcem „Bremen” przez Ocean

Atlantycki dotarli do Bremy w Niemczech. Stamtąd pociągiem dojechali

do Polski, do miasta Tuchola. Tam zamieszkali w mieszkaniu siostry ojca,

Marianny i jej siostrzenicy Franciszki. 13 grudnia w dzień urodzin Johna,Józef zawarł ze swoim bratem Leonem umowę, że ten weźmie chłopaka

na wychowanie. I tak za decyzją ojca John zamieszkał u wuja. Tam spędził

lata wczesnoszkolne. Pisze we wspomnieniach, że jego życie zmieniło się na

lepsze, mimo ogromnej tęsknoty za matką i za siostrami w Ameryce. John ze

swoimi rówieśnikami porozumiewał się dzięki pomocy guwernantki, która

dobrze władała językiem angielskim i jednocześnie nabywał umiejętności

mowy w języku polskim. Zaznajomił się z gospodarstwem wuja Leona

i tajnikami pracy na roli. Poznał też ówczesne zwyczaje, np.: przejażdżki

bryczką do kościoła na niedzielną mszę świętą, czy wyjazdy wczesnym

rankiem na rynek. John w swojej opowieści opisuje kluskowanie gęsi czy

polowania na zające. Kiedy zaaklimatyzował się u wuja i łatwiej już mu było

porozumiewać się z członkami rodziny, wysłano go do czwartej klasy szkoły

powszechnej. Kierując się ambicjami, zdecydował się na dalszą naukę

w gimnazjum. Znaczna odległość od miejsca zamieszkania spowodowała,

że musiał wyjechać i zamieszkał w bursie przyklasztornej. W tamtejszym

gimnazjum religia była przedmiotem obowiązkowym. Wśród gimnazjalistów

był tylko jeden wyznania protestanckiego. Teraz jego życie toczyło się

wśród księży i zakonnic. W swoich relacjach z kolegami John uznawany był

za „specjalistę od Indian”. Jego fascynujące opowieści o Indianach i kowbojach

sprawiły, że jeszcze bardziej tęsknił za matką i siostrami. Po roku czasu

nauki w gimnazjum przeniósł się do nowo otwartego gimnazjum w Tucholi.

Miał wówczas 16 lat i prawie perfekcyjnie mówił po polsku, a brak rozmowy

po angielsku powodował zacieranie się umiejętności konwersacji

w tym języku. W nowym gimnazjum nauki było dużo, bo aż 11 przedmiotów

i jeden język do wyboru. Wybrał niemiecki, ponieważ z łatwością go

przyswajał, a ta umiejętność w pierwszych dniach wojny uratowała mu

niejednokrotnie życie. John w Tucholi nawiązał znajomość z panem Glazą,

Polakiem, który przed I wojną światową wyemigrował do Ameryki i tam

do emerytury pracował w Detroit. Zaprzyjaźnili się. Pan Glaza zdradzał

mu tajniki polowania w Borach Tucholskich i sztuki przetrwania w lesie

urozmaiconej połowem ryb w rzece Brdzie. John od przyjaciela, pana Glazy,

pożyczył aparat fotograficzny i został klasowym fotografem. W pierwszych

dniach wojny pan Glaza został rozstrzelany bez szczególnego powodu. Jako

nastoletni chłopak John poprosił ojca o kupno roweru. Po długiej namowie

ojciec nabył upragniony rower. Był to wówczas najpowszechniejszy środek

lokomocji. O rower trzeba było dbać i na takich czynnościach młodzi chłopcy spędzali wolny czas. Ciekawostką jest, że w Tucholi samochody

można było policzyć na palcach rąk. Częściej w domach były radia zasilane

bateriami. Tamtejsza młodzież spędzała czas na uprawianiu sportu, powstawały

kluby szachowe i oszczędnościowe, np. PKO. John wraz z kolegami

wziął udział w konkursie ogłoszonym przez ogólnopolski klub PKO. Napisali

oni esej pt.: Dlaczego opłaca się oszczędzanie. Oprócz tego John, kierując

się ambicją, sam spróbował swoich sił w tym konkursie, wygrywając go,

jako jedna z czterech osób z całej Polski. Nagrodą był wyjazd do Warszawy.

Podróż do stolicy John odbył 01.05.1937 r. Ówczesna Warszawa była nowoczesnym

miastem z samochodami na ulicach, taksówkami, pięknymi parkami i starymi

dworkami. W trakcie wyjazdu John zwiedził pałac prezydencki, muzea

i opery. Ze zwycięzcami konkursu zrobiono w radio wywiad. Ciekawostką

jest, że w jednej z warszawskich restauracji John pierwszy raz skosztował

tatar, nie przyznając się do tego współtowarzyszom wycieczki. Przy najbliższej

okazji, korzystając z łazienki, „oddał” całą zawartość żołądka.

Codzienne obowiązki Johna, w tym pomoc w cegielni ojca, przeplatały się

z ogromną tęsknotą za matką i siostrami. Zrodziła się u niego nieodparta myśl

o wyjeździe do Ameryki, kiedy tylko nadarzy się okazja. Rozpoczął starania

w ambasadzie amerykańskiej. W 1938 r. związał się z Bydgoszczą. Tam dostał

się do Liceum Rolniczego. Była to szkoła męska, skupiała młodzieńców z całej

Polski. Uczyła zasad prowadzenia gospodarstwa rolnego, uprawy ziemi i praw

ekonomicznych rządzących gospodarką. Czas wolny wraz z kolegami John spędzał

na sobotnich wycieczkach ulicami Bydgoszczy, na uprawianiu sportu i gry

w szachy w klubie szachowym. Nauka i zajęcia praktyczne w szkole przeplatane

były rozmowami na rozliczne tematy, gdyż dyskutanci pochodzili z różnych

regionów Polski. Jednak rozmowy te zawsze kończyły się na temacie wojny.

Istotne stało się nie to, czy wojna wybuchnie, ale to, kiedy się rozpocznie.

Szkoła, z uwagi na swój charakter, kierowała uczniów na praktyki. John

został wydelegowany do pobliskiego około 150-hektarowego gospodarstwa.

Zgodnie z poleceniem właścicielki miał nadzorować pracę 40 robotników. To

spowodowało, że nabrał pewności siebie i zakochał się w córce swojej pracodawczyni

– Helenie. To właśnie tam przeżył swoje pierwsze doświadczenie

cielesne, które opisuje następująco: Lekka mgła otulała nas, ogrzewaliśmy się,

przytulając i całując. Ku mojemu zdziwieniu rozpięła mi spodnie i włożyła w nie

rękę. W kilka sekund byliśmy prawie rozebrani. Całowałem jej piersi, wsłuchując

się w jęki rozkoszy, jaką to jej dawało. Po raz pierwszy oboje przeszliśmy seksualne doświadczenie i zakochaliśmy się w sobie. Po pieszczotach, przytulaliśmy się bardzo

długo, Helena ze łzami w oczach i oboje z szalonym uczuciem w sercach. Miłość

zgasła wraz z końcem praktyk zawodowych.

W tamtym czasie nad Polską zawisły ciemne chmury. Sytuacja polityczna

stała się niepewna. John otrzymał list ze szkoły informujący, że z uwagi na

możliwość wojny z Niemcami, nauka nie może być kontynuowana. Cały

czas myśląc o powrocie do Ameryki, nie tracił czasu i zasięgał informacji

w sprawie swojego obywatelstwa amerykańskiego. 29.08.1939 r. 20-letni

John udał się do Warszawy do ambasady. Niestety, wbrew oczekiwaniom,

nie dostał paszportu, tylko pouczono go, że jest amerykańskim obywatelem

i że gdy skończy 21 lat otrzyma upragniony dokument. Należy zaznaczyć,

że do pełnoletności brakowały mu tylko cztery miesiące. Powrót z Warszawy

przerodził się w kilkunastodniową tułaczkę. 300 km od domu John był

świadkiem zbombardowania przez niemieckie myśliwce pociągu z polskimi

żołnierzami. Uciekł do miasteczka Sójki, stamtąd do pobliskiej wsi. Od

miejscowego sołtysa dowiedział się, gdzie mieszka jego przyjaciel ze szkolnych

lat Michał Koryzna. Tak przemierzał kolejne wsie. Zainteresowanie

mieszkańców wzbudził fakt jego obywatelstwa amerykańskiego, co w konsekwencji

doprowadziło do aresztowania go za domniemane szpiegostwo.

Najprawdopodobniej osąd szpiegostwa wydali

tamtejsi mieszkańcy. Teraz tłum krzyczał coraz

głośniej: – Zabić niemieckiego szpiega!. Po dwóch

przesłuchaniach ledwo uszedł z życiem. Z opresji

wybronił go wspomniany wcześniej Michał

Koryzna. Po uwolnieniu John udał się do domu

przyjaciela, gdzie właściciele pozwolili mu zostać

nawet do końca wojny. Ojciec Michała Koryzny

był wpływowym politykiem i dostawcą

zaopatrzenia wojskowego dla polskiej armii,

takiego jak pasza dla koni czy mundury. Na

posiadłości też roiło się od oficerów i rezerwistów

zgłaszających się do służby, otrzymywali mundury

i wyposażenie. Pierwsze dni wojny mieszkańcy

posiadłości spędzili na słuchaniu wiadomości

z linii frontu o przemieszczaniu się niemieckiej

armii otaczającej Warszawę, Kraków czy Lwów Byli też świadkami ucieczki ludności z zachodniej części Polski. Były to

całe tabory. Liczne rodziny z niewielkimi meblami i rzeczami osobistymi

oraz ze zwierzętami domowymi podjęły próbę ucieczki przed Niemcami.

W kolejnych dniach sytuacja uciekinierów pogarszała się. Byli ostrzeliwani

przez niemieckie samoloty, ranni i zakrwawieni. Codzienne obowiązki

w gospodarstwie przeplatane były opatrywaniem rannych, bombardowaniami

i ukrywaniem się w okopie całej rodziny Koryznów wraz z pomocą

domową i żołnierzami. I tak upływały pierwsze dni wojny. Któregoś wrześniowego

dnia John otrzymał ważną misję do spełnienia. Na dziedzińcu

majątku Koryznów stacjonowało polskie wojsko. W związku z tym, że kilka

miesięcy wcześniej John zdobył prawo jazdy, ojciec Michała Koryzny

wraz z polskim oficerem zlecili mu odebranie z siedziby głównej oddalonej

o 20 km rozkazów i przywiezienie ich. Przywdział o kilka numerów za duży

mundur i wraz z oficerem udał się wykonać zlecenie. Rozkazy udało im

się odebrać. Rozkaz brzmiał: – Wycofać się w ciągu godziny. Wojsko opuściło

dziedziniec. Następnego dnia majątek „odwiedził” niemiecki oficer, który

wypytywał, czy byli u was jacyś polscy żołnierze? John w języku niemieckim

poinformował, że poprzedniej nocy odjechali. Jednak Niemcy, podejrzewając

pomoc polskim żołnierzom, jeszcze raz przyjechali do majątku rodziny

Koryznów. Dzięki dobrej znajomości języka niemieckiego, John uratował

siebie i swoich przyjaciół. Podjął z oficerem niemieckim dialog i zaczął właścicielowi

domu tłumaczyć rozkazy. Niemcy oczekiwali natychmiastowego

udostępnienia na ich potrzeby większej części domu, pozostawiając całej

rodzinie tylko trzy pokoje. Na tym niestety nie skończyła się grabież własności.

Następnego dnia zażądano od właściciela zboża na karmę dla wojskowych

koni. Kiedy ten zapytał, czym w takim razie ma wykarmić swoje

konie, żołnierz odpowiedział, że konie z posiadłości też będą zabrane na

potrzeby niemieckiej armii. Po tym incydencie John postanowił ostatecznie

wrócić do Tucholi. Po smutnym pożegnaniu z rodziną Koryznów, wyruszył

w drogę. Nigdy później już nikogo z tej rodziny nie spotkał. Podróż

do domu rozpoczął z przyjacielem Michała, niestety John nie zapamiętał

imienia i nazwiska swojego nowego znajomego. Drogi były pełne ludzi, którzy

wracali do okupowanej Polski. Widok przydrożnych krzyży, zdechłych

zwierząt i splądrowanych sklepów przywoływał myśli o bezlitosnej zawierusze

wojennej. Dotarli do miasteczka swojego kompana i tam po kilkudniowym

pobycie John nawiązał rozmowę z niemieckim sierżantem. Ten powiedział mu, że pochodzi z Bawarii w Niemczech. Po krótkiej wymianie

zdań okazało się, że rodzina owego niemieckiego żołnierza pochodzi z tych

stron, co matka Johna. John, jako obywatel amerykański, poprosił żołnierza

o pomoc w powrocie do Tucholi. Ów Niemiec poinformował go, że może

pomóc mu w przedostaniu się do Bydgoszczy, a stamtąd na pewno z łatwością

dotrze do Tucholi. Uradowany, ale i przestraszony John pożegnał

się ze swoim nowo poznanym przyjacielem i opuścił miasteczko, którego

nazwy również nie zapamiętał. Pamięta tylko, że ów kolega wraz z żoną

przed wojną prowadzili tam aptekę. Nie poznał też ich dalszych losów.

Musiał jeszcze przetrwać noc wśród niemieckich żołnierzy. Pojawiła się

w jego głowie obawa o swoje bezpieczeństwo. Być może chcą mnie przesłuchiwać,

czerpać ze mnie korzyści w jakiś sposób, albo nawet mnie zgwałcić. Ale

chęć powrotu do domu była silniejsza. Nazajutrz ciężarówką wojskową

dotarł do Bydgoszczy, a stamtąd, dokumentując, że jest Amerykaninem,

udało mu się przedostać do Tucholi. W końcu dotarł do domu, ale pełen

obaw bał się do niego wejść. Nie wiedział, czy ktokolwiek z domowników

przeżył pierwsze dni wojny. Drzwi otworzył mu ojciec, który opowiedział

o pierwszych dniach okupacji w Tucholi. Na początku września dom wraz

ze swoim małym dobytkiem opuściła Frania, chcąc dotrzeć do Łowicza. Jak

się później okazało, wróciła do Tucholi po trzech miesiącach. Na początku

grudnia 1939 r. John otrzymał list z konsulatu amerykańskiego, w którym

poinformowano go, że po 13 grudnia 1939 r., czyli po swoich dwudziestych

pierwszych urodzinach musi przyjechać po paszport. Do Warszawy wyjechał

15 grudnia. W drodze zdumiony był ogromem zniszczeń, jakie widział.

Szczególnie zniszczona była infrastruktura drogowa, co praktycznie

uniemożliwiało przemieszczanie się do dużych miast i paraliżowało sieć

transportową. W Warszawie znalazł nocleg w hotelu Polonia. Następnego

dnia w konsulacie poinformowano go, że do dokumentów potrzebne

jest zdjęcie, więc znalazł w pobliżu fotografa, który od razu je wywoływał.

Ten, gdy dowiedział się, że John jest Amerykaninem, dał mu do spełnienia

pewną misję. Otóż wręczył mu kilka fotografii, które zrobił dla niemieckich

żołnierzy. Na jednym z nich był obraz, na którym obcinano brodę jakiemuś

Żydowi. Fotograf poprosił: Weź je i pokaż w gazetach. I tak też John uczynił.

W konsulacie radzono mu, aby opuścił Polskę jak najszybciej. A jeśli na

podróż do Ameryki brakuje mu pieniędzy, to konsulat sporządzi umowę,

zgodnie z którą koszty podróży pokryje jego siostra. Nazajutrz John miał odebrać paszport. Mając jeszcze wolny czas, John odwiedził w Warszawie

szkolną koleżankę, dzieląc się z nią dobrymi wiadomościami o powrocie

do Ameryki. Na noc wrócił do hotelu. Rano w konsulacie poinformowano

Johna, że może zostać zabrany na amerykański statek, na który będzie mógł

wejść albo we Włoszech, albo w Szwecji. Z uwagi na mniejszą odległość

John zdecydował się na Szwecję. Niestety, musiał jeszcze zdobyć pozwolenie

na opuszczenie okupowanego państwa od Gestapo. Znów przydała się

znajomość języka niemieckiego. Dzięki tej umiejętności jego wiza bez problemu

została podstemplowana i jeszcze zdołał pomóc uzyskać pozwolenie

opuszczenia Polski polskiej Żydówce, która chciała wyjechać na Węgry. Po

wyjściu z konsulatu spotkał tę samą Żydówkę, która pełna wdzięczności

poprosiła go o umożliwienie jej wyjazdu razem z nim do Ameryki. Po tym

incydencie John udał się do wcześniej wspomnianej koleżanki szkolnej.

W jej domu czekało na niego kilka osób. Każdy z nich wręczył mu adres

jakiejś rodziny w Ameryce w tym celu, aby poinformował w listach, że ich

rodziny w Polsce żyją. Jeszcze tego samego dnia spotkał się z ową Żydówką,

która chciała pojechać z nim za ocean. Dziewczyna przyszła ze swoim

ojcem, który zaproponował, aby John wziął z nią ślub, bo inaczej ona nie

będzie mogła wyjechać. Za ten czyn obiecał dużą sumę pieniędzy. John,

kierowany niepewnością młodego chłopaka, nie zgodził się. Czasem zastanawiałem

się, co stało się z tą dziewczyną, której imienia nigdy nie poznałem. Być

może znalazła sposób ucieczki, ale bardziej prawdopodobne jest to, że zginęła jak

pozostali. Mając upragniony dokument w dłoniach, John wrócił pociągiem

do Tucholi. 15.01.1940 r. John wyruszył w utęsknioną drogę powrotną do

domu. Podróż rozpoczęła się pociągiem do Berlina. Tam, po uzyskaniu od

Gestapo zgody, odpłynął statkiem do Malmö w Szwecji, stamtąd pociągiem

do portu Göteborg. 18.01 statkiem Drottningholm dotarł do pięknego fiordowego

portu Bergen w Norwegii. Po kolejnych sześciu godzinach statek

obrał już kurs do Nowego Jorku. John szczęśliwie dopłynął do celu.

Wszyscy będąc na pokładzie, szukaliśmy swoich rodzin. Przyglądałem się każdej

twarzy i zacząłem mieć wątpliwości. Wtedy moja siostra i ja zobaczyliśmy się. Natychmiast

się rozpoznaliśmy. To było wspaniałe ponowne spotkanie. Wyjechałem,

mając 10 lat, a teraz 11 lat później znowu polegałem na siostrze, która zabrała mnie

do domu. 

John w czasie II wojny światowej był kapitanem wojsk USA, walczył w Europie w Anglii.

Swoje wspomnienia opisał w książce: Take me home, którą wydał w USA. Zmarł 26.01.2019 r.

w wieku 100 lat.

Komentarze

Popularne posty