Kaszubskie Orły cz. 2


 Biuletyn SH Osorya nr 3 (3)

http://www.konarzyny.pl/wp-content/uploads/2021/07/Osorya_3_2021.pdf


Działalność polskich sił wywiadowczych

w czasie II wojny światowej znana jest

każdemu pasjonatowi historii. Uczniowie

szkół zapoznają się z sylwetkami matematyków Mariana

Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego,

którzy odczytali pierwsi informacje przesłane przez

niemiecką maszynę szyfrującą „Enigma”. Wszyscy słyszeli

o Dywizjonie 303, lecz o Zbigniewie Strzelińskim,

Wacławie Chojnickim czy Janie Dumce oraz pozostałych

z 32-osobowej polskiej grupy realizującej „Project Eagle”

nie słyszał nikt do momentu odtajnienia w latach 80. ubiegłego

stulecia dokumentów OSS (ang. Office of Strategic

Services) poprzedniczki słynnej na całym świecie CIA

(ang. Central Intelligence Agency). Osoby poszukujące

ciekawostek historycznych zetknęły się z tematem w momencie

publikacji książki Project Eagle. Polscy wywiadowcy

w raportach i dokumentach wojennych amerykańskiego Biura

Służb Strategicznych, której autorem jest historyk dr John

S. Micgiel. W poprzednim numerze biuletynu „Osorya”

przedstawiłam misję „Hot Punch”, w której udział wziął

agent Zbigniew Strzeliński (prawdziwe nazwisko: Zbigniew

Paprzycki) z Konarzyn. W tym numerze opiszę

misję „Pink Lady”, w której udział wziął agent Wacław

Chojnicki (prawdziwe nazwisko: Wacław Kujawski) urodzony

w Chojnicach oraz misję „Singapore Sling”, w którejobserwatorem był agent Jan Prądzyński (prawdziwe

nazwisko: Jan Dumka) urodzony w Prądzonie w gminie

Lipnica. Udało mi się ustalić dokładną datę urodzenia

Jana Dumki. To 23 stycznia 1921 r., ojciec Bernard, matka

Marianna zd. Hinc. Istnieje nieścisłość co do imienia

ojca. W akcie urodzenia Jana widnieje Bernard, a autor

John S. Micgiel podaje Paweł. Obecnie na terenie gminy

Lipnica nie występuje nazwisko Dumka. Natomiast nazwisko

Kujawski jest powszechne na naszym terenie, ale

nie udało mi się wytropić żadnego powiązania genealogicznego.

Wybrałam te trzy nazwiska, gdyż są to osoby,

które mieszkały w okolicach mojego miejsca zamieszkania,

w którym pracuję i żyję. To właśnie w tych okolicach w latach

II wojny światowej koncentrowały się plany życiowe

moich bohaterów – Paprzyckiego, Kujawskiego i Dumki.

Misja „Pink Lady”

Członkami misji „Pink Lady” byli: radiooperator i lider grupy

26-letni Zygmunt Orłowicz i 21-letni obserwator Wacław

Chojnicki. Według fałszywych życiorysów obaj mężczyźni

byli polskimi robotnikami rolnymi, których z powodu nacierających

wojsk rosyjskich ewakuowano w okolicę Erfurtu.

Obaj otrzymali 25 000 RMS i dwa diamenty. Zwrócili

13 690 RMS, ale diamenty zgubili. Twierdzili, że w gospodarstwie,

w którym się zatrzymali, oddali ubrania, w którychdiamenty były zaszyte, polskiej dziewczynie do uprania.

W wyniku szybkiego wkroczenia na te tereny Amerykanów

i mimo licznych próśb skierowanych do nich, nie mogli wrócić

do tego gospodarstwa i odebrać swoich ubrań.

Prawdziwe życiorysy

Starszy szeregowy Zygmunt Orłowicz (prawdziwe nazwisko:

Zygmunt Tydda) 26-letni operator urodzony

w Dortmundzie w Niemczech, ale mieszkał w Polsce.

Najbliższy krewny: Wacław Drzewianowski (brat); adres:

58, MU Squadron RAF, Station Newark, Lincoln Rd., Notts,

Anglia. Zygmunt ukończył siedem lat szkoły podstawowej

i trzy klasy szkoły średniej o profilu handlowym. Służył

w Wojsku Polskim i wzięto go do niewoli niemieckiej we

wrześniu 1939 r., z której zdołał zbiec. Aresztowano go aż

cztery razy i przebywał w więzieniu od 3 marca 1940 r. do

16 października 1942 r. Do wojska niemieckiego powołano

go 8 lutego 1943 r. i najpierw stacjonował w południowej

Francji, a następnie przeniesiono go do jednostki marynarki

wojennej w Cherbourgu. Do niewoli amerykańskiej

dostał się 1 lipca 1944 r. Dobrze znał Pomorze.

Szeregowy Wacław Chojnicki (prawdziwe nazwisko:

Wacław Kujawski) 21-letni obserwator urodzony w Chojnicach

na Pomorzu. Najbliższy krewny: Klara Kujawska

(matka); adres: Chojnice ul. Warszawska 7. Wacław

ukończył siedem klas szkoły podstawowej i był przed

wojną czeladnikiem. Został wysłany na roboty przymusowe

koło Szczecina, skąd uciekł. W okresie Bożego Narodzenia

1941 r. został złapany i wysłany do Gdańska.

We wrześniu 1943 r. został powołany do wojska niemieckiego

i służył m.in. we Francji. W dniu 16 czerwca 1944 r.

poddał się Amerykanom w okolicach Cherbourga.

Operacja lotnicza

Agenci wyskoczyli z samolotu 30 marca około godziny 23.45,

samolot leciał na wysokości 300 do 350 stóp. Dwaj mężczyźni

i ich kontener wylądowali w promieniu 50 jardów, prawie

dokładnie tam, gdzie wcześniej zaplanowano ich lądowanie

i około 50 jardów od skraju lasu. Jedyna uwaga krytyczna

związana była z lądowaniem blisko drogi, po której właśnie

przemieszczał się oddział SS.

Pierwszy kontakt z miejscową ludnością

Agenci, którzy widzieli, że kilku SS-manów udało się do lasu,

w kierunku miejsca lądowania kontenera, zrezygnowali z poszukiwań

swojego ekwipunku i zaczęli biec w przeciwnym

kierunku do najbliższej wioski. Kiedy widzieli, że SS-mani

powrócili na drogę, mężczyźni wrócili do lasu. Znaleziony kontener

obwinęli swoimi spadochronami i schowali wśród drzew.

W międzyczasie oddział SS skierował się do wioski w poszukiwaniu

spadochroniarzy. Poszukiwała ich cała kompania SS.

Kiedy agenci zobaczyli, co się dzieje, wiedząc, że wśród drzew

nikt ich nie widzi, zabrali wszystko z kontenera, który zniszczyli

i zakopali razem ze spadochronami. Następnie spokojnie

powrócili na drogę, gdzie nikogo nie spotkali. Przeszli około

8 kilometrów, aż doszli do kolejnego lasu. W międzyczasie miał

miejsce atak lotniczy i bombardowanie Erfurtu i słychać było

syreny alarmowe. Spowodowało to zamieszanie i sytuacja ta

pomogła im w pewnym stopniu. Przeczekali dwa dni w lesie,

tam też zakopali jedno radio i około południa w poniedziałek

wielkanocny opuścili swoją kryjówkę. Wędrując po okolicy,

zobaczyli w oddali drwali i postanowili z nimi porozmawiać.

Drwale spytali, kim oni są i co robią w lesie. Odpowiedzieli

im, że ludzie, których wcześniej spotkali, wskazali im ten

kierunek jako krótszą drogę do Erfurtu. Wyjaśnienia te zadowoliły

drwali i nie zadawali więcej pytań. W końcu jakiś

starszy mężczyzna wskazał im właściwą drogę do Erfurtu,

obok której 71. Pułk Łączności zakładał nowe linie telefoniczne

około 50 jardów od drogi. W drodze do Erfurtu w okolicach

Schellrody spotkali Polaków i postanowili dowiedzieć się od

nich, jak wygląda sytuacja. Najważniejszą rzeczą, o której

chcieli wiedzieć, było to, czy poszukuje się w tym terenie jakichś

skoczków. Dowiedzieli się, że jest bardzo zaostrzona kontrola

okolicznych dróg i mostów, a w pobliskich miasteczkach i wioskach

dokładnie sprawdzani są nowo przybyli.

Kontakt z lokalnymi władzami

Kiedy przechodzili przez autostradę w drodze do Erfurtu,

zostali zatrzymani przez dwóch kandydatów na oficerów,

z których jeden był z 71. Pułku, a drugi był z oddziałów komunikacji

powietrznej. Obaj młodzi oficerowie sprawdzali

ich dokumenty i stwierdzili, że są one w porządku.

Wzdłuż całej drogi do Erfurtu członkowie 71. Pułku

Łączności niszczyli stare słupy telefoniczne i zakładali nową

linię, trochę dalej od drogi. W miejscach, gdzie kiedyś stały

stare słupy, zakładano miny, a same słupy zostały zabrane

przez tamtejszą ludność. Agenci nie byli w stanie dowiedzieć

się, dlaczego zaminowywano pas wzdłuż drogi, ale wnioskowano,

że mogło to być przygotowanie pułapek na alianckie

czołgi. W okolicach Windish‑Holzhausen

zostali ponownie

zatrzymani, tym razem przez oddział SS, a okoliczni mieszkańcy

z dużym zainteresowaniem obserwowali sprawdzanie

ich papierów. Dokumenty ponownie zostały pozytywnie ocenione.

Odważyli się spytać, dlaczego wszyscy uważają, że

wyglądają podejrzanie, odpowiedziano im, że prawdopodobnie

dlatego, że idą z walizkami, są identycznie ubrani, a co

najważniejsze – obaj są młodzi i w pierwszej chwili podejrzewa

się ich o dezercję.

Przed dojściem do Erfurtu agenci starali się schować swoje

radio na terenie południowych przedmieść miasta. Po dotarciu

widzieli, że na tym terenie są umieszczone baraki wojskowe

i pozycje obronne, a bombardowanie nie spowodowało

żadnych szkód. W Erfurcie starali się zdobyć jakieś jedzenie,

ale kartki na żywność mieli dostać następnego dnia, więc musieli

zadowolić się piwem. Tego samego dnia zobaczyli więzienie,

z którego więźniowie już zostali pieszo przegnani do

obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Miejscowi Niemcy

poinformowali ich, że więźniowie, którzy byli chorzy psychicznie,

zostali zastrzeleni po drodze, a resztę umieszczono

w obozie w Buchenwaldzie. Agenci widzieli przez zburzone

w trakcie bombardowania mury ciała zabitych więźniów,

które następnie zostały wywiezione w nieznanym kierunku.

Tamtejsi mieszkańcy wyglądali na zadowolonych z tego, że

więźniowie zostali wywiezieni i twierdzili, że mieli z nimi

dużo problemów.

Agenci jeszcze w Anglii, w trakcie szkolenia, dostali od

jednego ze swoich kolegów adres ciotki w Erfurcie i starali się

znaleźć ten dom, ale było już późno i wszyscy przebywający

w mieście musieli je na noc opuścić. Po drodze widzieli, że

budynek urzędu pracy został zbombardowany poprzedniej

nocy i zrozumieli, że nie muszą się tam zameldować rano.

Noc spędzili w Melchendorfie i następnego dnia szli z wioski

do wioski w poszukiwaniu pracy. Tak doszli do Klettbach. Po

drodze zorientowali się, że ich informacja o zaminowywaniuterenów wzdłuż drogi dotarła do Londynu. W Klettbach spotkali

grupę młodych dziewcząt w mundurach z naszywkami

Reichsschule SS [Szkoła SS], które bardzo słabo znały niemiecki

i prawdopodobnie były Francuzkami, Flamandkami

lub pochodziły z Luksemburga. Grupa ta maszerowała na

zachód, ciągnąc wózki ze swoimi bagażami. Trudno było wywnioskować

lub dowiedzieć się, jaki był cel ich podróży.

Postanowili jak najszybciej znaleźć bezpieczne miejsce

do odpoczynku i do przesłania wiadomości do Londynu. Tuż

przed wioską Neuendorf zostali zatrzymani przez SS-mana,

który był bardzo podejrzliwy i straszył ich, że jeśli ich dokumenty

są fałszywe, to zastrzeli ich na miejscu. Zaprowadził

ich do burmistrza, który po 10 minutach oglądania ich dokumentów

stwierdził, że są autentyczne i powiedział im, żeby

poszli do Bad Berka, gdzie może znajdą pracę.

Morale miejscowej ludności

Niemców zamieszkujących na tych terenach można było

uznać za najbardziej przestrzegających praw partii nazistowskiej

i będących pod dużym wpływem ideologii nazistowskiej.

Bliskie wkroczenie wojsk alianckich przerażało ludność

miejscową. Wycofujący się Niemcy, którzy wkroczyli do Tonndorfu

dzień przed okupacją wioski przez Amerykanów, całą

broń i amunicję wrzucili do stawu. Większość żołnierzy niemieckich

założyła cywilne ubrania i kiedy alianci wkroczyli,

nikomu z lokalnej ludności nie przyszło do głowy wydać tych

fałszywych cywili. Słuchając rozmów niemieckich wojskowych

czy ludności cywilnej, agenci wywnioskowali, że Niemcy

nie spodziewali się tak szybkiego ataku wojsk alianckich,

a nawet jeśli – to byli pewni, że wojska niemieckie stawią im

silny opór.

Jedzenie i ogólne warunki

Prawie z wszystkich raportów jasno wynika, że sytuacja

z żywnością była bardzo ciężka, trudno było cokolwiek znaleźć

do jedzenia. Prawdopodobnie sklepy pochowały żywność

i dopiero Amerykanie po wkroczeniu do poszczególnych wsi,

miasteczek lub miast odnaleźli pochowane składy jedzenia.

Natomiast można było łatwo znaleźć pracę i dużo zarobić,

ale nie było na co wydać zarobionych pieniędzy i nie można

było nikogo przekupić.

Obserwacja dotycząca wojska niemieckiego

Teren, na który została zrzucona misja „Pink Lady”, był pod

kontrolą 71. Pułku Łączności, w którym dyscyplina i morale

były na średnim poziomie. Wielu oficerów i żołnierzy w normalnych

warunkach wojskowych byłoby zakwalifikowanych jako

inwalidzi. Później, kiedy alianci wkroczyli na te tereny, to głównie

ci oficerowie i żołnierze starali się przekonać Amerykanów,

że nigdy nie byli w armii. Agenci „Pink Lady” dokonali wielu

obserwacji jeśli chodzi o nastawienie i morale niemieckich żołnierzy.

Swoje raporty dotyczące jednostek niemieckich przebywających

na tym terenie jak: 11. Dywizji Pancernej, batalionu

ochotników węgierskich, batalionu Kozaków, 71. Pułku

Łączności i obrony artyleryjskiej w Erfurcie, złożyli G-2 – amerykańskiemu

wywiadowi wojskowemu. Część tych informacji

została wysłana bezpośrednio do Londynu.

Przemieszczanie się w terenie

Grupa ta w porównaniu do innych grup najwięcej przemieszczała

się w terenie, głównie pieszo. W tym czasie niemożliwe

było znalezienie transportu kołowego poruszającego się po

drogach silnie bombardowanych przez lotnictwo alianckie

i unikanych przez samych Niemców. To częste przemieszczanie

było trudne i niebezpieczne, ciągle byli zatrzymywani

i sprawdzani przez wojskowe jednostki Volkssturmu.

SS i oddziały specjalne

Jedyną dużą grupą żołnierzy SS napotkaną przez agentów

był oddział ochotników węgierskich. Grupa tych SS-manów

odpowiedzialna była za ewakuację więźniów z więzienia

w Erfurcie. W jednej z wiosek, gdzie zatrzymali się agenci,

spotkali oddział 80 kobiet ubranych w płaszcze z naszywkami

SS i podejrzewali, że kobiety te, głównie Francuzki, Dunki

i obywatelki Luksemburga, były strażniczkami w obozie koncentracyjnym,

ale nie mieli na to dowodów.

Próby kontaktu

Grupa „Pink Lady” nawiązała kontakt radiowy i wysłała

wiadomość do Londynu. Generalnie mieli oni całkiem sporo

informacji do przesłania, ale napotykali na liczne – takie

same – problemy jak inne grupy, głównie – brak zasilania.

Kiedy ich bateria całkowicie się wyładowała, ukradli dwa

akumulatory z rozbitych samochodów i próbowali połączyć

te baterie z radiem, ale nie było to wystarczające. Próbowali

też ukraść akumulator z nierozbitego samochodu, ale zostali

zauważeni i kiedy zaczęto strzelać do nich z karabinu maszynowego,

musieli zostawić go i uciekać.

Kontakt z wojskami amerykańskimi

Kiedy wioska Tonndorf, w której przebywali członkowie misji

„Pink Lady”, została zajęta przez wojska amerykańskie,

agenci nawiązali kontakt z amerykańskim oficerem, który,

szukając kwatery, wszedł do domu, w którym mieszkali. Po

pierwszym kontakcie zaczęto ich odsyłać najpierw do biura

majora, później pułkownika, G-2 i następnego dnia przewieziono

ich do kwatery kontrwywiadu, czyli CIC w Arnstadt.

Dzień później, z niewiadomych im powodów, przewieziono

ich do biura wywiadu francuskiego we Frankfurcie nad

Menem. Francuzi potraktowali ich raczej pogardliwie, co wywołało

duże niezadowolenie agentów. Na szczęście mieli ze

sobą radio i nawiązali kontakt z Londynem i dzięki instrukcjom

otrzymanym z Anglii zdołali przekonać Francuzów, że

należy ich traktować jak członków armii amerykańskiej. Po

sześciu dniach zostali odesłani do Luksemburga, gdzie przejęła

ich Sekcja Polska.

Komentarze i sugestie

Grupa ta została zrzucona tam, gdzie planowano, ale mimo

to agenci uważali, że plan ich zrzutu był źle opracowany,

zrzut był za blisko głównej drogi i mogli być widoczni dla

przejeżdżających tą szosą niemieckich oddziałów wojskowych.

Sprzęt, który mieli, był dobry, ale idea używania baterii

w radiu została bardzo ostro skrytykowana. Bateria, która

miała zasilać radio przez dłuższy czas, wyczerpała się bardzo

szybko, ponieważ sieć elektryczności była zniszczona. Obaj

mężczyźni bardzo chwalili buty, które dostali przed skokiem,

bo dzięki płaskiej podeszwie, która nie zostawiała śladów,

mogli bezpiecznie poruszać się polami i bocznymi drogami.

Agenci zasugerowali, że biorących udział w tego typu

akcjach należy wyposażyć w bardzo mocne płaszcze przeciwdeszczowe

albo nawet namiot. Poza tym z racji dużej

liczby uchodźców długo nie byli w stanie znaleźć kwatery

i w takiej sytuacji namiot i zapasowe jedzenie, schowane

w kontenerze, byłoby bardzo przydatne.

Misja „Singapore Sling”

Członkami misji „Singapore Sling” byli: Jan Prądzyński

23-letni obserwator i Ernest Grimmel 28-letni

radiooperator.

Według ich nowych fałszywych życiorysów obaj byli

Czechami ewakuowanymi ze Śląska do Pasawy, a teraz

są w drodze do Kassel. Otrzymali 25 000 RMS i dwa diamenty,

a zwrócili 13 240 RMS. [Grimmel] stwierdził, że

swój diament zgubił, a [Prądzyński] wyjaśnił, że za diament

kupił jedzenie od miejscowego farmera.

Prawdziwe życiorysy

Szeregowy Jan Prądzyński (prawdziwe nazwisko: Jan

Dumka) 23-letni obserwator urodzony w Prądzonie

w powiecie chojnickim na Pomorzu. Najbliższy krewny:

Paweł Dumka (ojciec), adres: nieznany. Od marca 1940 r.

do stycznia 1943 r. pracował w gospodarstwie rolnym na

Pomorzu niemieckim. W styczniu 1943 r. został powołany

do wojska niemieckiego i stacjonował w Holandii,

Belgii i we Francji. 25 czerwca 1944 r. poddał się aliantom

w Cherbourgu. Znał dobrze polskie Pomorze, a szczególnie

okolice Chojnic.

Szeregowy Ernest Grimmel (prawdziwe nazwisko:

Ernest Musioł) 28-letni radiooperator urodzony w Królówce

w powiecie pszczyńskim na Górnym Śląsku. Najbliższy

krewny: Emanuel Musioł (ojciec), adres: Królówka

powiat pszczyński, Górny Śląsk. Ernest był piekarzem

i po 1939 r. kierował piekarnią w Niemczech. Został

powołany do wojska niemieckiego w styczniu 1942 r.,

ale z powodu swej pracy został zwolniony. W grudniu

1942 r. ponownie go powołano i wysłano do południowej

Francji, a później do Normandii, gdzie poddał się aliantom

22 czerwca 1944 r. Znał dobrze cały Śląsk.

Operacja lotnicza

Były dwa loty. 11/12 kwietnia o 00.35 agenci zostali zrzuceni

około 500 metrów od zaplanowanego punktu lądowania. Po

zdjęciu i schowaniu spadochronów i kombinezonów znaleźli

swój kontener, który również ukryli. Pomogli także innej grupie,

której członek miał złamaną nogę ukryć ich ekwipunek.

(Chodzi tu o członka grupy „Hot Punch” opisanej w poprzednim

numerze biuletynu „Osorya”.) Następnie udali się

do pobliskiego lasu i tam spędzili resztę bardzo deszczowej nocy.

Pierwszy kontakt z miejscową ludnością

Przy pierwszym kontakcie z cywilami wywołali duże zdziwienie

i zaciekawienie. Agenci byli bardzo młodymi mężczyznami,

a miejscowa ludność cywilna to byli głównie ludzie w średnim

wieku i starsi. Ponieważ wywołali duże zainteresowanie, postanowili

w ciągu dnia przebywać w ukryciu, a maszerować

w kierunku Pasawy nocami. Po przybyciu w okolice Pasawy

zakopali aparaty radiowe, które wzięli ze sobą.

Pierwszy kontakt z władzami

W czasie ich pobytu w Pasawie dokumenty ich zostały tylko

raz, ale dokładnie sprawdzone przez wojskową żandarmerię.

Po sprawdzeniu zwrócono im je i pozwolono iść dalej.

Wynikało z tego, że ich dokumenty zostały bardzo dobrze

przygotowane.

Stosunek miejscowej ludności do wojny

Ludność przebywająca w Pasawie bardzo obawiała się Rosjan

i dlatego z niecierpliwością czekała na wojska amerykańskie

i zakończenie wojny. Kiedy Amerykanie byli około 30 kilometrów

od miasta, spalono wszystkie zdjęcia i portrety Hitlera.

Problemy z żywnością

Sytuacja żywnościowa w Pasawie była bardzo trudna, nie

można było zdobyć nic do jedzenia, nawet mając kartki.

Ludzie czekali godzinami w kolejkach i właściwie nic nie

dostawali.

Pozostałe kontrole i urzędujące władze

Przed wkroczeniem Amerykanów do Pasawy oddziały SS kontrolowały

wszystkie placówki rządowe i administracyjne w mieście.

Łatwość przemieszczania się

Generalnie, w tej okolicy nie było żadnych ograniczeń dotyczących

przemieszczania się. Obaj mężczyźni poruszali się

po mieście dosyć swobodnie i nigdy ich dokumenty nie były

sprawdzone.

Sytuacja finansowa

Wydawało się, że wszyscy w mieście mają bardzo dużo pieniędzy,

ale było prawie niemożliwe kupić coś za niemieckie

marki. Jedzenie można było kupić tylko w ramach handlu

wymiennego.

Kontakt radiowy

Trzy razy bez powodzenia starali się skontaktować z bazą

w Londynie. Agenci byli pewni, że głównym powodem niepowodzenia

był akumulator. Później jeszcze dwa razy, znów bez

rezultatu, starali się przesłać informacje do Londynu. Ostatni

raz wysłali wiadomość „w ciemno”, mając nadzieję, że dotrze

do bazy. Agenci słyszeli sygnał z Londynu, ale nie mogli nawiązać

kontaktu z tamtejszym operatorem. Ponieważ w ciągudnia nie mogli wyjąć radia ze skrytki, wszystkie próby skontaktowania

się z Londynem miały miejsce w nocy. Agenci są

pewni, że aparat radiowy był w dobrym stanie.

Pierwszy kontakt z wojskiem amerykańskim

Po wkroczeniu Amerykanów do Pasawy zatrzymali sierżanta,

ale ten na początku nie chciał słuchać ich historii. Kiedy zmuszony

wysłuchał jej w końcu, zabrał ich do majora, który po

sprawdzeniu ich kodów, wysłał ich do budynku fabryki, w którym

przebywali i powiedział, że wróci do nich tego samego dnia

po południu. Następnego dnia rano agenci znaleźli sierżanta,

z którym rozmawiali dzień wcześniej i poprosili go o ponowny

kontakt z majorem. Po jakimś czasie major przyszedł do

nich i zabrał ich do siedziby batalionu, gdzie nie zadano im

żadnych pytań, a po kilku godzinach wysłano ich do oddziału

OSS w St. Martin, w Austrii. Dopiero w oddziale OSS agenci

zostali przesłuchani i przekazali Amerykanom wszystkie wojskowe

informacje, które do tej chwili zebrali. Po jakimś czasie

przesłano ich do Ratyzbony, później do Erlangen i z powrotem

do Ratyzbony, skąd samolotem zostali odesłani do Londynu.

Obaj byli bardzo dobrze traktowani przez Amerykanów, a oficerowie

i żołnierze z oddziałów amerykańskich, z którymi mieli

do czynienia, wiedzieli o operacjach OSS.

Uwagi na temat użyczenia wyposażenia

Ich główna krytyka dotyczyła akumulatora i zaproponowali,

aby w przyszłości agenci byli wyposażeni w obsługiwane

ręcznie generatory.

Na bazie dokumentów personalnych powstała lista

pracowników i obcokrajowców związanych z OSS,

którzy otrzymali odznaczenia i ordery. Na liście znalazły

się nazwiska agentów Chojnickiego (Gwiazda

Srebrna) i Prądzyńskiego (Medal Wolności). 20 czerwca

1945 r. do Kwatery Głównej Biura Służb Strategicznych

Europejskiego Teatru Działań Wojennych Armii Stanów

Zjednoczonych wpłynęło polecenie do odznaczenia

Gwiazdą Srebrną sierżanta Wacława Chojnickiego, żołnierza

Wojska Polskiego, w uznaniu niezwykłego bohaterstwa

w związku z operacjami wojskowymi przeciwko

uzbrojonemu wrogowi. Jako człowiek misji specjalnej

nieustannie ryzykował życie i przyczynił się do sukcesu

dzięki swojej wyjątkowej odwadze, inicjatywie i determinacji.

Pod każdym względem udowodnił, że zasługuje na

najwyższy podziw i uznanie sił zbrojnych.

Nie udało mi się ustalić powojennych losów tych

dwóch agentów. W poprzednim numerze niniejszego

biuletynu opisałam „późniejsze losy” agenta Zbigniewa

Strzelińskiego. Może właśnie ten artykuł trafi na odpowiednie

podłoże i stanie się podwaliną do poszukiwań

losów Twojego przodka, Czytelniku.

Agenci „Project Eagle” prawdopodobnie rozjechali się

w różnych kierunkach, a o akcji, w której brali udział, zapomniano.

Być może taki jest los tajnych agentów.

Ewelina Tyborska

Źródła:

¬ John S. Micgiel, Project Eagle. Polscy wywiadowcy

w raportach i dokumentach wojennych amerykańskiego biura

służb strategicznych, TAiWPN Universitas, Kraków 2019.

¬ portal historyczny dzieje.pl (dostęp 14.11.2021 r.)

¬ portal historyczny histmag.org (dostęp 14.11.2021 r.)

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty