Jak powstawała "Historia płonącego pogranicza"
Spotkanie Władysława Stanisławskiego w Konarzynach źródło „Zbliżenia” 1984, nr 17 |
Regionalne czasopismo historyczne Osorya
nr 2 (5) 2022
W 1984 r. w Konarzynach odbyło się spotkanie z Władysławem Stanisławskim.
Opowiadał jak powstawała Historia płonącego pogranicza, czyli cykl artykułów publikowanych
w tygodniku społeczno -politycznym „Zbliżenia”. Krótko
po tym spotkaniu zawitał w Człuchowie na zaproszenie
Wiktora Zybajło, przewodniczącego Koła Polskiego Towarzystwa Historycznego. Kim był Władysław Stanisławski i o czym pisał, postaramy się streścić w niniejszym artykule.
Władysław Stanisławski urodził się 17 czerwca
1927 r. w Konarzynach (pow. chojnicki) i był synem przedwojennego strażnika granicznego. Do wojny przebywał w Konarzynach, potem z rodziną tułali się po
całym kraju. Pod koniec 1944 r. zostali wywiezieni
spod Warszawy do Wrocławia, a następnie do Lipska.
W 1946 r. osiedlili się w Szczecinie. Tam został urzędnikiem, a z zamiłowania turystą i autorem publikacji. Działalność piśmiennicza Stanisławskiego opisana została
przez Radosława Delidę (Książnica Pomorska im. Stanisława Staszica w Szczecinie) w artykule pt. Aktywność
piśmiennicza Władysława Stanisławskiego jako regionalisty
zachodniopomorskiego („Bibliotekarz Zachodniopomorski” 2013, nr 2–3). Całość historii płonącego pogranicza była cennym
źródłem w książkach Konarzyny. Nadgraniczna twierdza polskości (Gdynia 2017) i Konarzyny. Cierniste oblicze wojny (Gdynia 2019). Z cyklem tych artykułów publikowanych w „Zbliżeniach” zapoznać się można było
w dwumiesięczniku „Naji Gòchë” (pod redakcją Zbigniewa Talewskiego) oraz na łamach nieistniejącej już gazety „Życie Chojnic i okolic”. Aktualnie (stan na rok 2022)
dostępny jest na stronie Zespołu Szkół Publicznych
w Lipnicy (pow. bytowski). Wciąż stanowi źródło wielu
artykułów regionalnych dotyczących straży granicznej,
a także zagadnień społecznych. Stanowi bazę informacji
dla współczesnych eksploratorów i pasjonatów interesujących się przebiegiem granicy polsko -niemieckiej na odcinku podległym Inspektoratowi SG Chojnice.
W 1981 r. ukazał się pierwszy zarys dziejów strażników granicznych opracowany przez Stanisławskiego na
łamach „Wiadomości Zachodnich”. Później autor rozpoczął żmudne zbieranie materiałów. Na własny koszt
jeździł do miejscowości, gdzie mieszkały rodziny byłych
strażników. Sporo czasu spędził także w archiwum noszącym wówczas nazwę Archiwum Wojsk Ochrony Pogranicza w Szczecinie. Dzięki temu stworzył mozaikę
wypełniającą lukę w wiedzy o pograniczu.
Krzysztof Tyborski
W latach 1970–1999, zbierając materiały dotyczące walk
pod Chojnicami w 1939 r. do mojej książki Zgrupowanie
Chojnice w historiografii, nigdzie w publikacjach nie
natknąłem się na materiały dotyczące walk Straży
Granicznej w rejonie Chojnic. Z pierwszym materiałem
dotyczącym Straży Granicznej spotkałem się dopiero
w dniu 3.02.1999 r. podczas wystawy zorganizowanej
przez Muzeum Regionalne w Chojnicach. Pierwsza publikacja na temat granicy II RP i straży granicznej ukazała się dopiero w 2007 r. W tym samym roku wpadły
mi w ręce dwa artykuły Władysława Stanisławskiego
z czasopisma „Morze i Ziemia” z 1983 r., zatytułowane
Od Wersalu do Westerplatte, które rzuciły więcej światła
na temat granicy państwowej. Był to trudny okres PRL-u,
dostęp do archiwów był bardzo utrudniony, dostępny
tylko dla wybranych. Poszukując na własną rękę materiałów, natknąłem się na cykl artykułów Władysława
Stanisławskiego z czasopisma „Zbliżenia” z 1983 r., które znajdowały się w Bibliotece w Konarzynach. Dla mnie
było to niesamowite odkrycie, gdyż autor po raz pierwszy
pokazuje granicę państwową z punktu widzenia samych
pograniczników. Przedstawia wiele nieznanych faktów
z dnia codziennego pograniczników, opisuje Komisariaty
i placówki Straży Granicznej, odcinki ochranianej granicy oraz walki Straży Granicznej w 1939 r. Śmiało można
nazwać Stanisławskiego prekursorem wiedzy o zachodniej granicy II RP na Pomorzu. Jego opisy pozwoliły mi
stworzyć plansze i nanieść dokonywane zmiany w komisariatach i posterunkach SG podczas jej działalności,
co zamieściłem w następnej publikacji. Dzięki jego artykułom mogłem się zapoznać z przebiegiem granicy
w naszym powiecie, przez co cały odcinek chojnickiego
komisariatu SG przeszedłem pieszo i dokonałem jego porównania w terenie. Udało mi się odnaleźć kilka oryginalnych kamieni granicznych, które stoją w historyczny miejscach, oraz budynków i zarysów fundamentów placówek SG. Dzięki autorowi zachowało się dla potomnych wiele nieznanych faktów z jej działalności. Z tych
artykułów można czerpać wiedzę o dawnej granicy państwowej II RP w powiecie chojnickim. Dzięki zaangażowaniu autora, sam złapałem bakcyla i temat chojnickiego Inspektoratu SG, a później Komendy Obwodu SG
w Chojnicach, stał mi się bardzo bliski.
Andrzej Lorbiecki
Przebieg dawnej granicy polsko -niemieckiej fascynował
niejednego pasjonata historii doby PRL. W miejscowościach, gdzie funkcjonowały struktury Straży Granicznej,
pamięć o ich funkcjonariuszach trwała w formie mniej
lub bardziej prawdziwych opowieści i plotek, nadając im
specyficzną atmosferę. Nie brakowało też elementów
czarnej legendy. Sensacje budziły odnajdywane kamienie graniczne, czasem zdjęcia. W wielu miejscowościach
mieszkali bezpośredni świadkowie życia na powersalskim polsko -niemieckim pograniczu, także ci najważniejsi, czyli byli funkcjonariusze Straży Celnej i Granicznej.
Niestety wraz z upływem czasu wiele faktów zacierało się
w pamięci, wiele przeinaczało, zaś szeregi bezpośrednich
świadków sukcesywnie topniały. Tylko pojedyncze osoby próbowały zachować coś z przeszłości, czego niemym
dowodem są kamienie graniczne wyeksponowane w znanym muzeum w Płotowie.
W tym naturalnym zmierzchu zbiorowej pamięci pojawia się postać pochodzącego z Konarzyn dziennikarza
Władysława Stanisławskiego. Jako syn strażnika granicznego miejscowego komisariatu wpada na wspaniały pomysł i postanawia opisać świat swego dzieciństwa. Rusza
w teren, gdzie przeprowadza setki rozmów, dociera do nigdy niepublikowanych zdjęć i dokumentów, wertuje zasoby archiwalne. Pisze, pisze i pisze. Spod jego pióra zaczął
się wyłaniać obraz dawnych placówek, komisariatów Inspektoratu Chojnice. Powracała pamięć o ludziach, którzy
tamtą historię tworzyli. Tak powstawała wieloczęściowa
Historia płonącego pogranicza, czyli relacja z minionego czasu. W 1983 r. jej pierwsze części zaczęły się ukazywać w koszalińskich „Zbliżeniach” („Zbliżenia: tygodnik społeczno – polityczny”), które niemal od razu stały się sensacją.
Wielu nowych hobbystów zaczęło gromadzić je w segregatorach lub w formie zszywek. Stanisławski metodyczni prowadził czytelnika po ścieżkach i zakamarkach pogranicza, ukazując specyfikę mijanych miejscowości, wskazywał na problemy społeczne i na rolę oraz znaczenie Straży
Granicznej w ich narodowym kształtowaniu. Uwypuklił
kwestie niemieckie. Czytając Stanisławskiego, odnosiło się
wrażenie, że wraz z autorem uczestniczy się w historyczno-
-krajoznawczej wycieczce po nadgranicznym szlaku. Aż się
prosiło, by takowy rzeczywiście powstał. Wielu myślało,
że wzorem legendy o kresowych stanicach ukształtuje się
podobna o obrońcach granicy co „rozdzielała kraj nasz”. Po
zakończeniu cyklu tematu inspektoratu chojnickiego na
taką skalę nie kontynuowano, jednak sporadycznie powracał on w publikacjach różnych autorów. Z chwilą reaktywowania Straży Granicznej, niejako w poszukiwaniu korzeni,
ożywiło się zainteresowanie Historią płonącego pogranicza.
Powstawały też publikacje dotyczące innych regionów
działalności Straży Granicznej II RP, np. Piły czy Podkarpacia. Na nadgraniczny szlak ruszyły wycieczki nie tylko
współczesnych funkcjonariuszy SG i pasjonatów historii
tej formacji, ale także zwykłych turystów. Dzięki Internetowi, a szczególnie stronom bibliotek w Lipnicy i w Słupsku, Historia płonącego pogranicza stała się powszechnie
dostępna, a Stanisławski został klasykiem tematu. Zainspirowanie przedwojenną Strażą Graniczną zaowocowało
kilkoma rozdziałami wydanej w 2017 r. książki Konarzyny. Nadgraniczna twierdza polskości. Początkowo przy jej
powstawaniu bazowano bezkrytycznie na Stanisławskim.
W Archiwum Straży Granicznej autorzy szli niemal śladem
podkreśleń jego ołówka. Ale także zgromadzone tam zasoby archiwalne nakazały zachować ostrożność. Okazało
się, że mistrza nie wolno traktować bezkrytycznie. Wiele
rozpoczętych wątków niespodziewanie się urywa, pozostawiając niedomówienia. Nazwiska nie zawsze zostały poprawnie napisane. Wyrażone przez Stanisławskiego opinie
często okazywały się niesprawiedliwe, np. o Kazimierzu
Kociatkiewiczu, któremu poświęcił jedno i to negatywne danie. Powodowało to, że Historia płonącego pogranicza,
będąc źródłem i podstawowym przewodnikiem, musiała być stale weryfikowana. Konarzyńscy autorzy, mając
otwarty dostęp do archiwaliów Straży Granicznej i już
w tym czasie do poważnych opracowań naukowych, jakoś sobie radzili, jednak nie do końca. Niestety wielu
świadków zdających relacje Stanisławskiemu już nie żyło,
dlatego nie wszystko można było sprawdzić. Mimo tych
usterek twórcy podeszli z wielkim szacunkiem do autora, uznając jego prekursorską rolę w przedstawieniu życia
na terenach służbowej odpowiedzialności komisariatów
Konarzyny, Borzyszkowy, Lipienice, Brzeźno Szlacheckie.
Nie ma najmniejszej wątpliwości, że Stanisławski doskonale przekazał atmosferę i ducha tamtych terenów przed
1939 r. Dzięki niemu wyłoniła się lista prawdziwych bohaterów SG, którzy w latach 1939–1945 polegli za Ojczyznę.
Zostali oni upamiętnieni na tablicach pomnika SG II RP
w Brzeźnie Szlacheckim. Przedstawił rzeczywisty, daleki
od ideału obraz strażnika granicznego z jego przywarami
i wadami, nie odmawiał mu jednak patriotyzmu. Niestety
jego „antyhakatyzm” w stosunku do ludności niemieckiej
nie zawsze był uzasadniony. Z drugiej strony nie zauważył
ważności działań bojowych 1 września 1939 r. w Swornegaciach i w Skoszewie, pogubił się przy opisie próby przebicia się komisariatów SG Lipienice i Brzeźno na moście
w m. Laska. Niestety tragedia SG w 1939 r. jest najsłabszą stroną nadgranicznej relacji Stanisławskiego. Mimo
tych usterek Historia płonącego pogranicza jest dziełem reporterskim klasy niemal „wańkowiczowskiej”, ale tak jak
Monte Cassino Wańkowicza naukowym źródłem nie jest.
Można ją nazwać źródłem wspomagającym. Należy żałować, że nie ukazało się jej wydanie książkowe, gdyż kolejne wydania pozwoliłyby na wzbogacenie jej treści poprzez
przypisy, co bez wątpienia wpłynęłoby na konkretyzację
i merytoryczną wartość pracy.
Andrzej Szutowicz
Komentarze
Prześlij komentarz