Zdjęcie z Sopotu. Córka barona

Od lewej nieznana znazwiska paryżanka,
 Tadeusz Lerchenfeld i jego żona Maria,
fot. ze zbiorów autora 

 Regionalne czasopismo historyczne Osorya

nr 2 (5) 2022

W październiku 2016 r. na zaproszenie pani Gabrieli Niemojowskiej przybyłem do Sopotu. Tuż przy sopockim molo mieszka jedyna żyjąca córka barona Tadeusza Lerchenfelda, właściciela majątku w Żychcach (gm. Konarzyny). Jej skromne mieszkanie zdobią stare obrazy i zdjęcia, a kilka z nich zrobionych zostało w Żychcach jeszcze przed II wojną światową. Przy ścianie stoi jedyny zachowany po rodzicach mebel – toaletka. W sąsiednim pokoju zdjęcie wyjątkowe dla niej, ponieważ nadzwyczaj przywraca wspomnienia. Zrobiono je przed wejściem do domu (dworku), a na pierwszym planie paryżanka. Ojciec p. Gabrieli sprowadził dla swoich córek z Paryża nauczycielkę francuskiego. Pani Gabriela mimo rodzinnego dramatu, jaki dotknął ją w ostatnich latach (przed 2016 r.), okazała się osobą otwartą, z dużym poczuciem humoru. Zaproponowała papierosa i lampkę koniaku, których niestety musiałem odmówić. 

Dzieciństwo 
Do szkoły nie chodziłam, bo przyjmowaliśmy prywatne nauki w domu. Pamiętam, że uczyła nas języka francuskiego nauczycielka z Paryża. Mam gdzieś jej zdjęcie… chwileczkę… o tu jest. Do szkoły poszłam dopiero podczas okupacji, jak byliśmy w Warszawie. Poszłam od razu do 3 klasy. Dzieciństwo w Żychcach pamiętam jak przez mgłę. Utkwiły mi w pamięci trzy wydarzenia: 1. Mieliśmy jezioro. Tata zabrał mnie na łódkę. Łowił ryby i złapał wielkiego suma. 2. Przyjechał wujek Jan Łukowicz z Chojnic na polowanie z moim tatą. Nie wiem dlaczego, ale tata zabrał mnie ze sobą. Strzelili rogacza, a ja z niesmakiem cały czas nie odzywałam się. Jak przyjechaliśmy do domu, pobiegłam do mamy i powiedziałam, że już nigdy nie pojadę na polowanie. 3. Trzecie wspomnienie jest trudno wytłumaczyć. Otóż bawiłam się na podwórku i wtem zerwał się silny wiatr przeobrażający się jakby w trąbę powietrzną. Porwał mnie na wysokość ok 1 metra. Widząc to, moja mama szybko mnie przytrzymała. Mówiła wtedy, że gdyby nie ona, to wiatr porwałby mnie wysoko i rzucił na ziemię. 

Powstanie Warszawskie 
Z Żychc uciekliśmy przed wrześniem 1939 r. do Warszawy. W Żychcach została tylko moja najstarsza siostra. – Czy zna pan Warszawę? – Niestety nie – odpowiedziałem. – Szkoda. W związku z tym nie będę szczegółowo opowiadać [...].Tata zadbał o nasze bezpieczeństwo. Ścigany przez Gestapo zamieszkał z dala od nas. Mówię tata, a właściwie musieliśmy mówić do niego wujek Leski [pod tym nazwiskiem ukrywał się Tadeusz Lerchenfeld]. Nie mieliśmy taty tylko wujka. Mówiliśmy tak do niego za każdym razem, jak się pojawiał. Gestapo często przyjeżdżało i pytali o Lerchenfelda. Jak się później okazało, donosił na nas narzeczony mojej siostry o nazwisku na M. Pod koniec powstania mieliśmy dużo szczęścia. Tata ulokował nas w mieszkaniu, gdzie w pobliżu mieszkało dużo Niemców. Dlatego bombardowania nie były tu duże... przeżyliśmy. Po powstaniu rozdzielono nas. Siostry zesłano w głąb Niemiec, ale uciekły, a ja wylądowałam w obozie. Opowiem, jak było, ale proszę zostawić to dla siebie… 

Zakończenie 
Byłam w Żychcach kilka lat temu, ale szkoda o tym mówić. Ruina i błoto w koło, nawet tego wielkiego komina już nie było.

Wdaliśmy się także w dyskusję o polityce, kościele i literaturze. Zaskoczyła mnie świetna orientacja mojej rozmówczyni w aktualnej (ówczesnej) sytuacji politycznej. Historia jej ojca opisana został już w kilku publikacjach. Jego biogram umieściliśmy także w biuletynie „Osorya” nr 1 (1)/2021
Krzysztof  Tyborski
ktyborski@wp.pl

Komentarze

Popularne posty