Gilotyna
opracowała Ewelina Tyborska
Przez ścięcie gilotyną w Królewcu (niem. Königsberg) zginął Jan Kłopotek Główczewski ze Swornegaci, którego śmierć owiana jest tajemnicą. Jego siostra utrzymuje, że
rodzina jeszcze w czasie wojny otrzymała list od
księdza z jednej z tamtejszych parafii. Stąd domniemanie, że ze Stutthofu został skierowany do Królewca, gdyż tam prawdopodobnie mieściła się jego
macierzysta jednostka wojskowa, gdzie jako dezerter z Wehramchtu i członek ruchu oporu został skazany na karę śmierci przez zgilotynowanie. Ojciec jego w swoim życiorysie pisze, że został
zamordowany za zabicie niemieckiego komendanta, którego nazwisko prawdopodobnie brzmiało Kopin. Informacja ta nie znalazła potwierdzenia, mimo
poszukiwań. Natomiast informacja w liście o miejscu pochówku Jana
wskazuje, że ciało jego po wykonaniu wyroku zostało godnie pogrzebane,
jak na warunki wojenne.
Czytasz tę historię dzięki Stowarzyszeniu Historycznemu "Osorya", które można wesprzeć, przekazując 1,5% podatku lub darowiznę. KRS 0000829823. Nr naszego konta: Stowarzyszenie Historyczne „Osorya” 78 9321 0001 0023 9019 2000 0010.
W Królewcu mieściło się więzienie Neubau. Tam ludzie z ruchu oporu
czekali na wyrok, przechodząc najokrutniejsze śledztwa. Na temat owego więzienia można odszukać nieliczne informacje. Udało się je odnaleźć
w niewielkiej książeczce białostockiego dziennikarza Aleksandra Omiljanowicza Listy spod gilotyny, który sam przeszedł przez piekło Neubau. Dwutygodnik społeczno-kulturalny „Kamena” z 15.11.1965 r. nr 3 (313) podaje, że
Omiljanowicz był członkiem komisji zajmującej się ekstradycją zbrodniarzy
niemieckich. Przez sześć dni był świadkiem w procesie Ericha Kocha.
Więzienie znajdowało się przy ulicy Berneker 2/4.
Nowo wybudowany budynek (prawdopodobnie stąd pochodzi nazwa –
Neubau – '
nowy budynek') wkomponowany był między inne nowoczesne
gmachy pruskiej architektury. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, był
to prosty pięciopiętrowiec, w kształcie litery „U” skierowanej wewnątrz do
podwórza, na które wypędzano więźniów na „spacery”. Pośrodku wydeptanego kręgu rosło drzewo ozdobne, pod którym wylegiwał się pies wilczur.
Wnętrze przygnębiające, straszne. Na pięciu piętrach oddzielonych siatką
zabezpieczającą setki takich samych drzwi. Na nich, zdawać by się mogło,
tajemnicze duże litery U, S, Z. Jednak, personel i sami skazani doskonale
wiedzieli, co owe litery znaczą. U – cela dla więźniów śledczych, S – cela dla
więźniów po wyrokach i Z – budząca trwogę – dla więźniów skazanych na
karę śmierci. W celach linoleum i prycze zamykane do ścian. W niektórych
szafkach „Mein Kampf”24.
Więzienie to zasłynęło już przed wojną. Wykonywano w nim wyroki
przez ścięcie toporem. W 1940 r., kiedy znacznie wzrosła liczba więźniów
z najsurowszym wyrokiem, Erich Koch zarządził zainstalowanie gilotyny.
W królewieckiej gilotynie topór ważył 56 kg i spadając po dwumetrowych szynach, własnym ciężarem odcinał skazańcom głowGilotyna zainstalowana była w ponurej piwnicy. Ściany i posadzkę wyłożono ciemnymi kaflami. W posadzce wyżłobiono cieki na krew i zainstalowano urządzenie do jej spłukiwania.
Za kotarą znajdowała się druga sala, w której był stół przykryty zielonym
suknem, a ze ściany patrzył groźnie portret Hitlera. Wokół znajdowało się
kilkadziesiąt małych karcerów, w których skazańcy spędzali ostatnie chwile. Stamtąd szli do miejsca kaźni, skąd wynoszono zdekapitowane ciała.
Część z nich zabierała do prosektorium Akademia Medyczna w Królewcu, a od czasu budowy, Instytut Anatomii Akademii Medycznej w Gdańsku, w którym ciała ofiar Stutthofu, więźniów z Królewca oraz pacjentów
psychicznie chorych z Kocborowa służyły do pozyskiwania tłuszczu,
w celu doświadczalnej produkcji mydła przez prof. Rudolfa Spannera.
Był też odsetek ciał, które zostały w niewiarygodny sposób potraktowane
i zbeszczeszczone. Bezpośrednim świadkiem tego miejsca kaźni był Stefan
Dziczkowski, który od 1940 r. należał do antyfaszystowskiego ruchu oporu Suwalszczyzny. Aresztowany wraz z ojcem Andrzejem i bratem Janem,
jedyny z całej grupy widział gilotynę i wiedział, co Niemcy czynili z ciałami
zamordowanych. W Neubau panowała potworna groza śmierci. Najgorsze
było to, co zobaczył dzięki Kuchnerowi, pełniącemu funkcję oficera inspekcyjnego więzienia oraz tłumacza. Zgodnie ze swoim sumieniem, prawdą
historyczną i pamięcią, Dziczkowski oświadczył, co następuje:
Weszliśmy do pomieszczeń gospodarczych więzienia. Otworzył drzwi do kuchni
i zapalił światło, wskazując palcem na kilka dużych wanien stojących obok olbrzymich kotłów do gotowania pożywienia dla więźniów. W Wannach leżało poćwiartowane jakieś mięso. Przyjrzałem się temu, na co palcem wskazywał Kuchner. Chociaż
nie miałem włosów, czułem, że jeżą się na głowie. W wannach leżały części zwłok
ludzkich – ofiar gilotyny. Rozróżniłem poszczególne części: rąk, nóg, korpusów.
Kuchner wskazując na ciała rzekł: widzisz, jak wy żrecie swoich ludzi. Pamiętaj
Stefan, nie jedz tego gulaszu, który czasem dostajecie i nie zapomnij tego, coś tu
widział. Zachowaj to w tajemnicy, bo jak mnie zdradzisz – to poniosę śmierć
Więzienie w Królewcu miało charakter międzynarodowy. Najwięcej
przebywało w nim Polaków (w większości za udział w ruchu oporu),
byli również niemieccy antyfaszyści, Rosjanie, Francuzi, Litwini, Anglicy (ujęci skoczkowie spadochronowi) i przedstawiciele innych narodów. Z otwartych okien płynął różnojęzyczny gwar, jęki, modlitwy, przekleństwa…
Więźniowie skazani na śmierć wyróżniali się spośród pozostałych ubiorem. Znamionami śmierci były dziesięciocentymetrowej szerokości białe
pasy na czarnym kaftanie. Umiejscowione były na piersiach, rękawach i na
nogawkach.
Wyroki kaźni w Neubau wykonywano dwa razy w tygodniu. Ścinano
jednocześnie po kilkunastu lub kilkudziesięciu więźniów. Skazany czekał
na wykonanie wyroku od sześciu do dziewięciu tygodni. Długie śledztwo
przeplatane było okrutnymi torturami. Kończyło się sądem i wyrokiem
śmierci. Śledztwo miało stwarzać pozór praworządności i sprawiedliwości
III Rzeszy. Oskarżony miał prawo nawet napisać prośbę do samego Führera
o łaskę. Zanim docierała odpowiedź z Kancelarii Hitlera, skazany już nie żył.
Oczekiwanie na swój wyrok, obserwując wynoszenie metalowych skrzyń
z ciałami zamordowanych, to była jedna z hitlerowskich metod dręczenia
ludzi. Były również inne: bicie, karcery z wodą lub szronem na betonowej
posadzce i ścianach, kajdany, głód. Jedną z najgorszych, która wpływała na
psychikę więźniów, było wpadanie do cel pijanych strażników obryzganych
krwią straceńców, którzy wykrzykiwali, że bandycka krew będzie na ich
hitlerowskich butach.
W Neubau było ambulatorium, gdzie skazanych poddawano badaniom
lekarskim. Zdrowym, silnym więźniom oznaczano grupę krwi, a następnie
w odstępach czasu pobierano pokaźne jej ilości, a omdlałe ofiary wrzucano
z powrotem do cel. Krew wędrowała do lazaretów, gdzie nie miało znaczenia, że nie pochodzi ona od „rasy panów”. Nadzór nad gilotyną sprawował
Bringmann26 . On stał za „procesami”, oskarżał, zarządzał egzekucje i podpisywał każdy wyrok.
Egzekucja
Bringmann przesyłał do naczelnika więzienia wykaz skazańców,
którzy w danych dzień mają być przygotowani pod topór. Przed południem do cel, jak sfora, wpadali strażnicy. Więźniów skuwano kajdanami i wleczono ich na dół do piwnicy. Tam byli zamykani w karcerach.
Kuchner, wcześniej wspomniany tłumacz, chodził do cel i po niemiecku pisał pożegnalne listy więźniów skierowane do ich najbliższych. W listach
wielokrotnie pojawiał się dopisek Kuchnera następującej treści:
Ponieważ (tu nazwisko więźnia), nie może pisać, ja udzielam mu pomocy
w pisaniu.
Kuchner
Starszy strażnik i tłumacz
Do listów dołączane były często kosmyki włosów, fragmenty ubrania
czy drobne pamiątki osobiste. Pisanie listów było też sposobem kierownictwa więzienia, aby wpłynąć na psychikę przyjaciół i rodziny. Wszczepienie
w nich myśli o wyrafinowanych torturach, którym poddawani byli więźniowie, miało paraliżować wolę i chęć walki z hitleryzmem.
Po południu do sali z gilotyną przybywał naczelnik więzienia, Bringmann,
kat oraz asystujący przy egzekucji. Szpaler strażników ustawiał się na odcinku karcery – gilotyna. Z więźniów zszarpywano ubrania i ciągnięto ich przed
stół usłany zielonym suknem. Za stołem ci, którzy „W IMIENIU NARODU
NIEMIECKIEGO…” dzierżyli w swoich rękach narzędzie zbrodni – topór gilotyny. Bringmann odczytywał formułę wyroku i dawał ręką znak. Rozsuwała się
kotara przegradzająca salę. Pomocnicy kata drewnianym uchwytem unieruchamiali
do stołu gilotyny skazańca. Gotowe. Kat zwalniał topór. Głowa spadała do kosza.
Szło to sprawnie i szybko. Potem sporządzano protokół z egzekucji, podawano czas
jej trwania, składano podpisy Wieczorem na podwórze wjeżdżała ciężarówka.
Wnoszono do niej metalowe skrzynie z ciałami. Skrzynie te często ociekały
krwią, a nawet tworzyły się z niej niewielkie kałuże, które zlizywał pilnujący
pies. W dolnym korytarzu więziennym po każdej egzekucji wywieszano czerwoną tablicę z nazwiskami straceńców i powodem pozbawienia ich życia.
Więźniowie naznaczeni białymi pasami, których nie wywleczono z cel,
mieli przed sobą jeszcze kilka dni życia. Po podwórku kręcił się niespokojnie
ogromny pies, potem siadał pod samotnym, rozłożystym drzewkiem i wył długo,
przeciągle. W studni murów wycie zwierzęcia brzmiało rozpaczliwie. W celach
mówiono, że pies czuje śmierć
Na podstawie książki Konarzyny. Cierniste oblicze wojny, K. Tyborski, K. Joachimczyk, A. Szutowicz, Gdynia 2019
 |
Jan z koleżankami |
Komentarze
Prześlij komentarz